sobota, 14 stycznia 2017

Rozdział 2


Christopher


    Krążenie po mieście w poszukiwaniu podopiecznego nie jest takie proste. W tym roku rada poszalała. Nie dość, że wysłali mnie praktycznie na drugi koniec kraju, to dostałem znikome informacje o chronionej. Miałem nadzieję, że szybko się uwinę ze wszystkim i zdążę na rekrutację pierwszaków.

     Gdy w końcu odnalazłem właściwą ulicę, od razu zwróciłem uwagę na duży, nowoczesny dom, który jest w nieciekawym stanie. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, iż właściciele robią remont, ale gdy się do niego przybliżałem byłem zupełnie innego zdania. Drzwi wyrwane z framug leżały po drugiej stronie podwórka, płot był zdewastowany, a w niektórych oknach szyby zostały powybijane.

     Szybko zatrzymałem się pod posiadłością i wysiadłem z samochodu, jednocześnie wyjmując jedno z ostrzy schowanych w skórzanej kurtce, którą miałem narzuconą na ramiona. Uważnie podążyłem w stronę budynku, pozostając czujnym i wytężając wszystkie zmysły. Z każdym krokiem, jaki stawiałem, upewniałem się w myśli, że za całą sytuacją stoją Łowcy. Długie i głębokie zadrapania na ścianach wykonane ostrzami, które pozostały w murze były znakiem szczególnym jednej z grup wojowników. Łowców północy. Rzadko napotykaliśmy ich w tym wymiarze, ale gdy już stają na drodze są mocnym przeciwnikiem. Uważani byli za jednych z najlepszych wojowników.

     Słysząc szmery z sąsiedniego pomieszczenia, zacisnąłem mocniej dłoń na rękojeści ostrza i przywarłem do ściany tuż przy drzwiach do pokoju. Zacząłem błądzić oczami po wszystkim w zasięgu wzroku, ale nie dostrzegłem, niczego co mogło, by mi pomóc. Zamknąłem oczy, zwolniłem oddech i zacząłem wsłuchiwać się w coraz głośniejsze uderzenia stóp o drewnianą podłogę. Gdy byłem pewien, iż przeciwnik jest na wyciągnięcie ręki, zrobiłem półobrót w stronę przejścia i gdy stanąłem oko w oko z wrogiem, od razu uniosłem prawe kolano i z całej siły kopnąłem mężczyznę; który poleciał na drugi koniec pokoju, uderzając plecami o ścianę. Wybił się na rękach i stanął na lekko ugiętych nogach. Był barczystym mężczyzną o długich włosach zebranych w kucyk. Jego twarz pokrywały liczne blizny od cięcia i kilka od oparzeń. Widać było, że przeżył nie jedną zaciętą bitwę. Wyszczerzył zęby w dziwny uśmiech i zarechotał pod nosem.

     - Chłopcze myślisz, że mnie pokonasz? - Jego głęboki głos rozbrzmiał w pomieszczeniu.

     - Nie. - Pokręciłem głową.

     Rzuciłem się biegiem w stronę Łowcy, atakując go sztyletem trzymającym w prawej dłoni. Niestety ten szybko chwycił moje przedramię w żelaznym uścisku i wykręcił do tyłu, wytrącając ostrze z mej dłoni, jednocześnie podcinając mi nogi. Uderzyłem z impetem kolanami o drewnianą podłogę.

     - Miałeś rację. Nie wygrasz ze mną - warknął mi do ucha. - Jestem niepokonany! - Mocniej wykręcił moją ręką, na co syknąłem z bólu, klęcząc przed nim. - Myślisz, że skąd mam te blizny? - zapytał, przez co się poruszyłem i poczułem nieprzyjemne uwieranie w lewym bucie. Zacisnąłem szczękę i wygiąłem się do tyłu, gdy mężczyzna, szarpną mną. - Wygrałem więcej bitew, niż jesteś w stanie zliczyć.

     Wykorzystując niewygodną pozycję, sięgnąłem do buta i wyjąłem sztylet opuszkami palców, który przeważnie w nim nosiłem. Sprawnym ruchem wbiłem ostrze w nogę przeciwnika, przeciągnąłem w dół, tworząc długą oraz głęboką ranę i równie szybko je wyjąłem. Łowca zawył z bólu. Wykorzystując obecną postawę mężczyzny, wyrwałem się z jego szponów i obróciłem przodem do rywala. Zadałem kolejny cios i kopnąłem z całej siły. Znów uderzył o ścianę, tym razem tworząc w niej liczne pęknięcia. Gdy padł na podłogę, podszedłem do ciała i przyłożyłem podeszwę buta do jego gardła, lekko naciskając na ofiarę.

     Wyraźnie było widać, że Łowca był, oszołomiony co oznaczało, iż moje lata nauki technik walk nie poszły na marne. Jeszcze z żadnym nie przegrałem.

     - Gdzie jest dziewczyna?! - krzyknąłem, naciskając na mężczyznę, przez co odciąłem mu dostęp do powietrza.

     Uderzenie w odpowiednim miejscu i odcięcie dostępu do tlenu północnemu jest niczym czerwona płachta dla byka zaraz po tym, jak powróci do pełni sił. Niestety można ich zabić jedynie ostrzem wypalonym przez Szklane Siostry w świętych ogniach bądź poprzez spalenie; niestety teraz nie mogłem podłożyć ognia. Rada, by mnie zabiła. Uważają, że te środki są przeznaczone na wyjątkowe, sytuacje bądź takie, w których nie będzie żadnych świadków pożaru. Uważam, że są to bezsensowne zasady, które nas wręcz ograniczają.

     Mężczyzna się wyszczerzył, co sprawiło, iż miałem ochotę wręcz go zabić. Widząc siniejącą twarz człowieka, obróciłem sztylet między palcami, zdjąłem stopę z szyi przeciwnika i kucnąłem tuż przy ciele. Rana szatyna zabliźniała się powoli, a kolory w ślimaczym tempie powracały. Zacząłem jeździć ostrzem tuż przy jego gardle, lekko naciskając na skórę.

     - To jak, dogadamy się?

     - Przecież mnie nie zabijesz tym nędznym kawałkiem żelastwa. - Zaśmiał się. Westchnąłem teatralnie i naciąłem skórę Łowcy, przez co jego oczy powiększyły się, a szkarłatna ciecz zaczęła powoli uchodzić z jego ciała.

     - To jak będzie?

     - Możesz mi skoczyć. - Splunął. - Ona jest nasza. - Wyszczerzył wypiłowane ostro zęby.

     - A miałem taką nadzieję, że stałeś się osobą rozumną. - Wbiłem ostrze w jego gardło. - Święcony kawałek żelastwa jednak coś zrobił. - Wstałem i podniosłem ostrze leżące nieopodal kanapy.

     Rozejrzałem się po zdemolowanym pomieszczeniu. Z łatwością dostrzegłem mężczyznę leżącego w kałuży krwi tuż za kanapą. Podszedłem do niego. Wyglądał wręcz okropnie. Łowcy nieźle go pokiereszowali. Był pobijany, popuchnięty i poraniony, ale jednakowo był martwy. Wielka rana na czole po strzale we wszystkim mnie upewnia, lecz mimo wszystko mężczyzna strasznie mi kogoś przypomina.

     Ostatni raz spojrzałem na Północnego i wyszedłem z domu. Stojąc przy samochodzie, dobiegły do mnie krzyki z drugiego końca ulicy. Bez namysłu wsiadam do pojazdu i ruszam z piskiem opon w stronę potyczki. Będąc kilka metrów przed szarpaniną, dostrzegłem znajomego Północnego. Za często się na niego natrafiam, by go nie rozpoznać z takiej odległości. Ostatnim razem walczyliśmy przeciwko sobie kilka dni temu, podczas gdy wyruszyłem na poszukiwania i natrafiłem na grupę Łowców.

     Ostro zahamowałem tuż przed nim i dopiero gdy wysiadłem, dostrzegłem dziewczynę, którą atakował. Bez namysłu wykorzystując fakt, iż jest zajęty i nie zwraca uwagi na nic prócz swej ofiary, wycelowałem sztyletem, który zgarnąłem z podłogi w tym nieszczęsnym domu i trafiłem między kręgi szyjne Łowcy, przynajmniej mam taką nadzieję. Gdy dziewczyna wyrwała się z jego uścisku i odwróciła, dopiero teraz mogłem się jej lepiej przyjrzeć. Jej długie kasztanowe loki okalały delikatne rysy bladej twarzy, a duże zielone oczy były przesycone strachem. Raz spoglądała na mnie, a raz na nieprzytomnego mężczyznę leżącego u jej stóp.

     - Wsiadaj do samochodu!



Pamiętaj! czytasz, komentuj! 


I jak wam się podoba nowy rozdział? Akcja cięgle wrze. ;)

Pamiętaj! czytasz, komentuj! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz