sobota, 14 stycznia 2017

Rozdział 1


Lucy



     Gdy stanęłam przed domem, zamarłam. Drzwi wyrwane były z futryny, a podwórko przypominało istne pobojowisko. W sekundę stworzyłam niezliczoną ilość możliwych zdarzeń, jakie mogły mieć tu miejsce, ale musiałam, wiedzieć co się tu wydarzyło.

    Niepewnie ruszyłam w stronę budynku. Moje nogi lekko się trzęsły, dłonie dygotały, a serce waliło niczym opętanie. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Korytarz oraz salon wyglądały niczym miejsce walki. Wszędzie leżały odłamki szkła czy mebli. Stolik w salonie był połamany, a biała kanapa cała podziurawiona i pobrudzona nie mówiąc już o ozdobach ściennych, których niewiele przetrwało.

     Idąc między przeszkodami, starałam się stąpać najdelikatniej i uważnie tak by nie było słychać moich kroków. Nie wiedziałam, czy ktoś nadal jest w domu.

     Gdy dostrzegłam stopy wystające za kanapy oprawione w doskonale znane mi buty, od razu popędziłam w stronę wuja i padłam na kolana tuż przy jego ciele. Był zakrwawiony i poobijany. Na śnieżnobiałej koszuli tworzyły się coraz większe plamy krwi. Warga mężczyzny była spuchnięta i zraniona, nos najprawdopodobniej złamany, a prawe oko całe sine.

     - Wuju? - lekko nim potrząsnęłam z nadzieją, że w jakikolwiek sposób mi odpowie. Niestety tak się nie stało.

     Kompletnie nie wiedziałam co mam robić. Wszystko, czego uczyłam się o udzielaniu pomocy w podobnych przykładkach, nagle wyparowało. Zaczęłam rozglądać się wokoło, szukając czegokolwiek, co mogłoby mi w jakikolwiek sposób pomóc. Mój wzrok padł na torbę, którą miałam przewieszoną przez ramie, zaczęłam szukać w niej swój telefon. Gdy wybierałam numer ratunkowy, moja dłoń została chwycona i szarpnięta, a komórka wyślizgnęła się między palcami. Pisnęłam na niespodziewany ruch wuja. Cały czas myślałam, że jest nieprzytomny. Jego klatka piersiowa bez przerwy poruszała się delikatnie, niemal ledwo dostrzegalne.

     Spojrzałam prosto w oczy mężczyźnie. Ku mojemu zaskoczeniu były otwarte, przynajmniej na tyle ile pozwalał mu jego stan. Mimo pocieszającego uśmiechu, który ukazał się na jego twarzy, to w oczach widziałam cierpienia. Zawsze podziwiłam w nim to, iż próbował nie okazywać mi swego bólu czy też swych słabości.

     – Nie! – spojrzałam na niego nie zrozumiale, zupełnie nie wiedziałam, o co chodzi, przecież potrzebna jest mu pomoc. – Lucy, i tak mi już nie pomogą - wychapał ciężko. Wyraźnie można było usłyszeć, z jakim trudem wypowiada każde słowo.

     - Proszę cię, nie opowiadaj głupot, już nic nie mów...

     - Dziecko mi już nic nie pomoże. Twoje życie jest o wiele cenniejsze od mojego. – Jego słowa sprawiły, iż receptory w moim mózgu zaczęły pracować na najwyższych obrotach. – Miałem cię chronić, przyrzekłem to twoim rodzicom, ale nie udało mi się. – Swoją drugą rękę w ostatku sił przeniósł na moją dłoń. Delikatnie otworzył pięść, z której wypadł naszyjnik. Miałam wrażenie, że skądś go kojarzę – piękny rubin w kształcie serca umieszczony na delikatnym, srebrnym łańcuszku. – Należał do twojej matki. Jest kluczem do wszystkich twych pytań. – Jego głos stawał się coraz słabszy. Na moich oczach życie z tego mężczyzny uchodziło, a ja nie umiałam mu pomóc. Czułam, jak po moich policzkach zaczynają płynąć słone łzy. – Zrób coś dla mnie Lucy – spojrzałam na niego niepewnie, nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, lecz byłam pewna, że spełnię jego prośbę. Jest moją jedyną rodziną, to on poświęcił lata swojego życia na wychowanie mnie.  Doskonale wiedziałam, że mnie kocha i skoczyłby za mną w ogień, nie miał własnych dzieci, ale byłam dumna z tego, iż uważał mnie za własną córkę.

     – Zrobię. Co zechcesz, tylko zostań ze mną – wychlipałam, pociągając nosem. – Nie możesz mnie zostawić.

     – Zawsze będę z tobą - wyszeptał. – Miej go przy sobie — spojrzał na naszyjnik — i uciekaj. Nie mogą cię... - urwał, gdy z drugiego końca domu dobiegły nas ciężkie kroki dudniące po całym budynku nierównym rytmem i odgłosy rozmowy, z której nic nie rozumiałam. Spojrzałam spanikowana w tamtą stronę. Dźwięki się nasilały. Jon chwycił mnie za przedramię, przez co moje serce zaczęło bić jak nigdy. Miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. - Uciekaj. Już!

     Nie wiedziałam co mam robić i z kim do czynienia, ale bezgranicznie ufałam Jonowi. Nie był tylko moim wujkiem czy opiekunem prawnym, był przyjacielem, z którym mogłam się dzielić wszystkimi troskami.

     Automatycznie chwyciłam torbę, do której wrzuciłam naszyjnik oraz telefon leżący na moich udach i popędziłam w stronę wyjścia. Niestety potknęłam się o złamaną, metalową nogę ławy, która poturlała się na drugi koniec salonu, przez co wywołał się hałas.

     - Słyszałeś to?! - zza ściany dobiegł głęboki męski głos, a ja zastygłym. Miałam wrażenie, że to ostatnie chwile mojego życia. - Sprawdzę co to.

     Kiedy gość zaczął wyłaniać się zza drzwi od kuchni, w lustrze mogłam ujrzeć jego odbicie. Był barczystym, muskularnym mężczyzną o oliwkowej karnacji i krótko przyciętych włosach. Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat. Wyglądał groźnie i to bardzo. Sam jego głos mnie przerażał, ale gdy go zobaczyłam, od razu wiedziałam, że śmierć z jego rąk będzie bardzo bolesna. Gdy wyszedł z kuchni, jego spojrzenie padło na mnie z zaciśniętą szczęką, na co przełknęłam.

     Gdy naprawdę dotarło do mnie, że zaraz mogę zginąć, od razu usłyszałam głos Jona, który każe mi uciekać. Zebrałam się w sobie i postanowiłam zaryzykować. Puściłam się pędem przed siebie z nadzieją, iż go zgubię.

     -Zatrzymaj się! - usłyszałam za plecami. Doskonale wiedziałam, że na pewno będzie mnie, któryś z nieznajomych gonił. - I tak cię dopadnę.

     Starałam się najszybciej jak to możliwe przebierać nogami. Biegłam między znajomymi domkami. W większości ogródków znajdujących się na mojej ulicy bawiłam, się jako małe dziecko. John często prosił nasze sąsiadki, by się mną zajęły przez kilka godzin czy dni, gdy opiekunka nie mogła przyjść, a pilnie musiał wyjechać w delegacje czy po prostu wyjść do pracy lub załatwić jakieś sprawy. Większość z tych kobiet to starsze babcie, które z chęcią oferowały mu pomoc.

     Gdy wybiegałam z ulicy na której mieszkałam, do moich uszu dobiegł strzał dobiegający najprawdopodobniej z mojego domu. Ten dźwięk sprawił, że miałam najczarniejsze myśli oraz wystarczył, abym się zatrzymała.

     Za plecami usłyszałam złośliwy śmiech. Powoli odwróciłam się na pięcie i stanęłam przed mężczyzną, którego dostrzegłam w domu. Głośno przełknęłam ślinę nie wiedząc co może się wydarzyć. 




Pamiętaj! czytasz, komentuj! 


I jak wam się podobał pierwszy rozdział?

Co wam się w nim podobało, a co nie?

Co waszym zdaniem teraz stanie się z Lucy?

Pamiętaj! czytasz, komentuj! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz