wtorek, 26 grudnia 2017

Rozdział 6


Lucy



     Szum fal i odgłosy wydawane przez mewy, rozmowy czy łodzie upewniły mnie w przekonaniu, że dotarliśmy bez szwanku do portu. Powoli uniosłam powieki, przymrużając oczy niemal od razu, chcąc przyzwyczaić się do złotych promieni słońca przebijających się przez chmury wyglądających niczym struny harf. Przypominało to szczęście przeznaczone wszystkim osobą podziwiającym ten obłędny widok.

     Zimna szyba chłodziłam mój nagrzany policzek, dawała ukojenie. Poprawiłam swoją pozycję na fotelu i się wyprostowałam. Ujrzałam widok z zacumowanym do brzegu wszelakiego rodzaju jachtami i łodziami. Moje usta mimowolnie wykrzywiły się w lekki uśmiech. Płynęłam łodzią tylko raz, jak byłam mała i to z Jon'em. Miałam może z pięć, sześć lat. Na początku bałam się niesamowicie, ale po kilku chwilach, gdy oddalaliśmy się od lądu, wszystko mijało, a ja bawiłam się jak nigdy. Tworzyliśmy co rusz to nowe historie o syrenkach i potworach czyhających w najciemniejszych czeluściach oceanu na swoją ofiarę. Nigdy do końca nie byłam normalnym dzieckiem, ale sprawiło to, że wyróżniałam się w tłumie. Lecz kto tak naprawdę chce być osobą przeciętną, niewidzialną?

     - Jesteśmy na miejscu.

     Christopher wysiadł z samochodu, nawet nie zawracając sobie głowy wyciągnięciem kluczyków ze stacyjki.

     Jakby nigdy nic ruszyłam w ślady chłopaka. Chwyciłam swoją torbę leżącą na dywaniku samochodowym, przerzuciłam przez głowę i trzasnęłam drzwiami od pojazdu tak głośno, że spokojnie mogłoby zbudzić umarłego. Chris mocno chwycił moją dłoń i szarpnął, pociągając za sobą.

     - Co ty wyprawiasz?! – krzyknęłam, zatrzymując się i próbując wyrwać nadgarstek z jego żelaznego uścisku. Coś mi mówiło, że pozostawi po sobie ślad.

     - Błagam, tylko nie mów, że znów zaczynasz tę śpiewkę – zajęczał z grymasem na twarzy. Miałam już coś powiedzieć, lecz widząc jego surowe spojrzenie, zrezygnowałam z tego pomysłu. – Musimy szybko dotrzeć na pokład.

     - Wiem, ale puść mój nadgarstek. To boli – odezwałam się spokojnie, mimo iż w środku cała krzyczałam.

     - Niech ci będzie, ale nie zgub się.

     Blondyn odwrócił się i ruszył szybkim krokiem przed siebie w stronę Mariny. Próbując za nim nadążyć, niemalże biegłam, prowadząc wewnętrzną walkę. Jedna strona mnie chciała krzyczeć, by zwolnił, ale za to druga mówiła, bym nie dała mu tej satysfakcji. Patrząc na wszystko z trzeciej perspektywy, jeśli się zgubię, to będzie wyłącznie jego winna.

     Podążając śladem Christophera, dotarłam do Mariny, na której było znacznie więcej osób różnej masy i rasy. Wody oceanu otaczały nas ze wszystkich stron. Przez taflę można było ujrzeć skarby kryte przez dno oraz ryby pływające przy pomostach. Przypominało to małą podwodną metropolię, na której widok uśmiech mimowolnie pojawiał się na twarzy.

     Biegnąc, próbowałam w tłumie nie zgubić blond czupryny chłopaka, która znikała mi co jakiś czas z oczu. Co jakiś czas obijałam torbą o jakiegoś przechodnia, co skutkowało wrogimi spojrzeniami ciśniętymi w moją stronę. Gdy uderzyłam o coś dużego i lekko galaretowatego upadłam z przyspieszonym biciem serca. Przez krótką chwilę byłam zdezorientowana i wystraszona. Uniosłam niepewne głowę, by zobaczyć swoją przeszkodę, okazało się, iż kolizję miałam z mężczyzną przykrości. Jego koszulka z krótkim rękawem była cała mokra, jak i spodenki.

     Zaczęłam się podnosić, otrzepując ubranie z piasku nagromadzonego na pomoście. Nie wiedziałam, czy uda mi się znaleźć Christophera, nie wiedziałam, jak to zrobię a przede wszystkim obawiałam się jego reakcji. Miałam się trzymać blisko. Przecież sama tego chciałam. Zaczynałam sądzić, że czasem powinna ugryźć się w język bądź przemyśleć niektóre rzeczy nim coś powiem.

     - Uważaj, jak łazisz dziewucho! – wrzasnął facet, czerwieniąc się na okrągłej buzi niczym burak.

     - Przepraszam – wymamrotałam, omijając mężczyznę.

     Po kilku krokach stanęłam na palcach, by mieć lepszy widok na zgromadzonych tu ludzi. Niestety nic to nie dało. Wiele osób było znacznie wyższych ode mnie. Zaczęłam kręcić się wokół własnej osi, wypatrując czegokolwiek, co by mogło posłużyć jako podwyższenie.

     Zaledwie kilka metrów dalej zauważyłam drewnianą skrzynię, na której mogłabym stanąć. Zaczęłam przepychać się między spoconymi, wysmarowanymi balsamami czy ociekającymi słoną wodą ludźmi, by tylko dotrzeć do celu. Ostrożnie stanęłam na mokrej skrzyni i zaczęłam wspinać się na czubki palców.

     Wiele czupryn było jasnych, ale żadna nie przypominała mi fryzury czy nawet samej głowy Christophera. Nie mogłam go znaleźć. Bałam się tego, co może się wydarzyć, jak go nie znajdę. Życie jest trudne, ale jednak dojście do mety wymaga wysiłku.

     - Miałaś się trzymać blisko mnie!

     Przede mną niczym wkurzony duch wyrósł Christopher. Jego oczy mimo koloru nieba płonęły żywym ogniem gniewu. Widząc mocno zaciśniętą szczękę i niemal, że białe knykcie od zaciskania pięści zrobiłam odruchowo krok do tyłu i z pluskiem wpadłam do wody.

     Czułam, jak otacza mnie z każdej strony. Próbowałam machać rękoma i nogami we wszystkie kierunki, by tylkomuc wynurzyć się, ale to nie pomagało. Słona ciecz wpływała mi do buzi, a oddech stawał się znacznie cięższy i było mi trudno nabierać powietrza, gdy chlapałam wodą na wszystkie strony, nie czułam gruntu pod stopami, a część głowy z trudem udawało mi się utrzymać na powierzchni.

     Silne ramiona otoczyły mnie wokół talii niczym żelazna zbroja. O dziwo czułam się bezpiecznie i przestałam nieudolnie się ratować. Wiedziała, że nic mi nie będzie.

     Czułam szarpania, kilka lekkich uderzeń i to jak całkowicie zostałam wyjęta z oceanu. Byłam cała przemoczona, miałam ciężki oddech i robiłam się senna. Od ponad doby chodziłam na najwyższych obrotach. Moje życie przewróciło się do góry nogami, a zmęczenie zaczynało dawać górę.

     Miałam rozmazany obraz przed oczami a dźwięki dochodzący do mnie, był stłumiony. Widziałam, jak Christopher ruszał ustami, ale nie docierał do mnie jego głos. Powieki zaczęły mi ciążyć, aż do momentu, gdy pochłonęła mnie całkowita ciemność.



~*~



     Miękki puch otaczał mnie z każdej strony. Czułam się, jak bym wirowała w powietrzu, a chmury delikatnie muskały moją skórę. Błogą ciszę przerywały uderzające o blachę strumienie wody. Powolne kołysanie sprawiało, iż sen na nowo pochłaniał mnie do krainy spokoju i marzeń. Ciemna powłoka przyciągała mnie na nowo, a bezdźwięk idealnie współgrał z magiczną otoczką spokoju, bym na nowo mogła otoczyć się snem.

     Szum fal oceanu i melodyjne uderzenia kropel deszczu o szybę powodował, że powieki kryjące moje oczy delikatnie i powoli się uniosły.

     Jasne barwy kremów przeplatały się z ciemnymi powierzchniami drewnianych mebli, które ozdabiały pomieszczenie. Biała aksamitna pościel, w której byłam niemal, że zanurzona otaczała mnie ze wszystkich stron. Zdezorientowana podniosłam się do siadu, a dłonią przejechałam po śnieżnych powierzchniach materiału. Mój wzrok błądził po całym pokoju, w którym się znajdywałam. Zatrzymałam się na bulaju po prawej stronie kadłuby.

      Zerwałam się z łóżka i w mgnieniu oka popędziłam do niewielkiego okrągłego okna. Wspięłam się na czubki palców, by móc lepiej dojrzeć skarby kryjące się za szybą.

     Wody oceanu rozciągały się po sam horyzont, za którym kryły, się skarby lądów. Spokojne wody pozwalały promieniom słońca tańczyć gładkiej tafli powierzchni wód.

     Nie wiedząc, co się dzieje, gdzie jestem, co teraz morze się zdarzyć, gwałtownie odsunęłam się od bulaju i skierowałam, się w stroję brązowych drzwi umieszczonych naprzeciw okna.

     Mijając lustro powieszone na ścianie dwa kroki od wrót będących moim celem dostrzegłam, że moje włosy sterczą na wszystkie stron, a wcześniej przemoczone ubranie miało na sobie kilka brudnych plam. Na fotelu obitym brązową tkaniną stojącym pod zwierciadłem leżała moja torba, która z każdą chwilą zaczynała wyglądać coraz gorzej.

     Wyszłam na zimny korytarz pokryty metalami ozdobionymi powłoką białej farby. Prowadził do schodów, nad którymi przymocowane do ściany były złote poręcze wyglądające jak winiące się gałęzie pełne kwiatów i liści. Wspięłam się po schodach pokrytych ciemnym marmurem, jak i podłogi korytarza. Stąpałam cicho i delikatnie nie chcąc przypadkiem zamalować osób będących na pokładzie. Nie wiedziałam z kim mam do czynienia.

     Szklane drzwi na niespodziewanie wyrosły przede mną. Chwyciłam srebrny uchwyt i pociągnęłam wrota w prawą stronę, przesuwając je po metalowych prowadnicach. Chłodny wiatr musnął moją twarz, niosąc ze sobą morską bryzę. Chcąc choć trochę się przed nią ochronić, odwróciłam głowę w lewą stronę.

     Christopher stał tyłem do mnie, opierając się rękoma o metalowe barierki rozciągające się dookoła jachtu. Wiatr miotał jego włosami na wszystkie strony, ale wydawał się tego nie zauważać. Mimo skórzanej kurtki zarzuconej na ramiona wyraźnie widziałam, jak jego mięśnie się napinają. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy było stwierdzenie, że pewnie wyczuwa moją obecność.

     Zrobiłam kilka kroków w przód i przy ścianach łodzi szłam w stronę chłopaka, obserwując niczym jastrząb każdy jego ruch. Przypominał żywy posąg stworzony do podziwiania przez zwykłych śmiertelników.

     - Dobrze, że już wstałaś. – Christopher odwrócił się do mnie przodem. – Będziesz mogło zobaczyć, jak przekraczamy barierę. – mówił powoli, wyszczerzając zęby w śnieżnobiały uśmiech.

     - Jak się tu znalazłam?

     - Wyłowiłem cię z wody i przeniosłem tu, gdy zemdlałaś... - uderzenia dzwonu rozbrzmiały na całym jachcie, a Christopher spojrzał na mnie z błyskiem w oku. – Podejdź i złap się barierki. Uwierz, nie pożałujesz.

     W pewnym momencie życia wszystko się zmienia, wchodzimy w jego nowy etap i zaczynamy nową przygodę, robiąc ogromny krok ku przyszłości. Ten moment właśnie zachodzi w moim życiu. W ciągu doby wielokrotnie mogłam zginąć i znalazłam się pośrodku wojny prowadzonej przez światy i istoty, o których istnieniu nie miałam pojęcia.

     Zacisnęłam dłonie na metalowych rurkach i niepewnie zerknęłam na chłopaka, który wpatrywał się we mnie z błyskiem w oku. Błękitne oczy spoglądały w zielone, chcąc z siebie nawzajem, jak najwięcej wyczytać.

     Christopher stanął za mną, chroniąc mnie swoim ciałem, ciałem, z którego emitowało niewiarygodne ciepło. Ciarki raz po raz przechodziły mi po plecach, sprawiając, iż niespodziewanie się wzdrygałam.

     - Co teraz będzie? – szepnęłam.

     - Teraz przekroczymy barierę i zaprowadzę cię do dyrektor Woodland – mówił z niewiarygodnym spokojem i jeszcze większą obojętnością. Mogłoby się wydawać, że przerabiał ten temat Tysiące razy.

      Dziób jachtu uderzył o niewidzialną dla łuckiego oka ścianę, która po kilku sekundach rozbłysła tysiącami kolorów. Te szlacheckie odcienie mieniły się na całej długości. Światło rozciągało się niczym echo czy fale na jeziorze po wrzuceniu do wody kamienia. Widok chwytał za serce i sprawiał, że chłonęłam go całą piersią.

     - Bariera chroni Akademię przed wtargnięciami Łowców czy zagubionych żeglarzy. Kiedyś sztormy kierowały w to miejsce rybaków, niestety wiele z nich po powrocie na stały ląd było uważane za obłąkanych. W czternastym wieku jeden z nich dotarł do Francji. Ówczesny król Filip zaalarmowany zagrożeniem wysłał wojska przeciw nam. To była istna rzeź ludzie, których do tej pory chroniliśmy przed istotami cienia czy łowcami stanęli przeciw nam. Gdy wszystko dobiegło końca, królowa wezwała Starych Magów i Szklane Siostry by stworzyli Farimę. Co roku podczas święta słońca jest wzmacniana bariera. – Christopher z niezwykłą pasją i siłą wyczuwalną w zmieniającej się co rusz barwie głosu opowiadał historię swoich przodków. W tak niewielu słowach było tak wiele odwagi i emocji.

     Silniki ruszyły całą na przód, pokonując Farimę. Wrażenie było, jakby przechodzić przez strumień wód wodospadu tylko zamiast przemoczonych ubrań jest osad z mieniącego się pyłu.

     Ciemne chmury i burzliwe fale zapowiadające nadchodzący sztorm zmieniło się w przyjemnie grzejące słońce oraz spokojne i niemal, że idealnie przejrzyste wody. Słońce powoli chowało się za horyzontem, ukazując swoje migoczące barwy czerwieni, pomarańczy i żółci. Wyglądało to, jakby malowano nimi po całym niebie, tworząc najwspanialsze arcydzieło. Vincent Van Gogh powiedział tuż przed śmiercią „Smutek będzie trwał wiecznie"; w takich chwilach jak ta wiem, że się mylił.

     Przed nami rozciągał się ląd. Strome klify wyspy zderzały się z falami swobodnie uderzającymi o przeszkodę. Złoty piasek zachęcał do odpoczynku i rozmarzania a gęsto posadzone drzewa, tuż zza nim zapewne tworzyły przyjemnie chłodzące cienie.

     Jacht kierował się do groty mieszczącej w klifie, na którego szczycie można było dostrzec pałac otoczony bujną roślinnością zauważalną już milę od brzegu.

     - Wow – szepnęłam, pochłaniając cały widok pełnymi garściami.

     - Wiedziałem, że ci się spodoba – oznajmił z samo zadowoleniem.

     - Skąd? – odwróciłam się do Christophera, lekko marszcząc czoło.

     - Za każdym razem, gdy widzę ten widok, równie mocno mnie zachwyca. To jest jedyna rzecz w moim życiu, która mi się nie nudzi, która jest stała.

     Jest jakiś inny. Sądziłam, że jak tylko mnie zobaczy, będzie kpił złością, ale nic takiego nie miało miejsca. Jest dziwnie miły i spokojny. Może za tym coś się kryje?

     - Spójrz na wodę – kontynuował.

     Lekko zdezorientowana obróciłam się przodem do barierki i wychyliłam. Ławice kolorowych rybek sunęły się w różne strony. Jedne płynęły z prądem, a inne stawiały mu czoła. Barwy i wzory na ich grzbietach wyglądały jak arcydzieło stworzone za pomocą pędzli wielkich artystów.

     - To jest niesamowite! – zaśmiałam się, czując, jak wiatr miota moje włosy na wszystkie strony. – Takie widoki powinny być zakazane! Są zbyt piękne!

     Wyprostowałam się, wygładzając włosy. Schowałam za ucho kosmyk splątanych loków i odchyliłam głowę. Spojrzałam na obłoczki chmur, przypominające kawałki waty sunące powoli tworząc co rusz to nowe kształty.

     Marzyłam o tym, by Jon mógł zobaczyć to wszystko. Byłby zachwycony widokami.

     - Mogę cię o coś zapytać? – spojrzałam niepewnie na chłopaka.

     - Tak jestem singlem...

     - Nie o ty mi chodziło – przerwałam mu lekki zdziwiona.

     - W takim razie żałuj. – zaczął, poruszając brwiami. – Jestem świetnym wojownikiem, mam genialne poczucie humoru, zniewalający uśmiech – zaczął wyliczać na palcach, a ja tłumiłam śmiech. – no i jestem mega przystojny.

     - A do tego bardzo skromny – zaśmiałam się, kręcąc głową.

     - Ktoś musi.

     - Chciałam wiedzieć, dlaczego mnie tu przywiozłeś i czemu mam się spotkać z jakimś Woodland.

     - Jest to dyrektorka szkoły, a zarazem członek rady królewskiej.

     - Och! – krzyknęłam zaskoczona. – Nie miałam pojęcia.

     - Nie da się ukryć.

     W tym chłopaku było coś tajemniczego, niezwykłego, jak i groźnego. Niektóre jego czyny mówiły, że powinnam się go bać, ale za to inne przeczyły tej teorii. Miał kilka twarzy, tą dobrą, jak i złom, jak każdy człowiek.

     Promienie słońca zaczęły słabnąć i znikać z chwilą, gdy wpływaliśmy do ciemnej jaskini. Jedynym źródłem światła były lampy oświetlające pokład jachtu. Surowy, chropowaty kamień otaczał nas zewsząd, chłodząc nas zewsząd. Woda zostawiała mokre ślady, spływając po ścianach, przynosząc na myśl fontannę ścienną.

      Wraz z całkowitym wpłynięciem do wnętrza jaskini z hukiem opadła metalowa brama wykuta z ciężkiego żelaza i grubych prętów. Delikatne fale uderzały o ściany wnętrza, tworząc delikatne odgłosy szumu. Wiatr ze świstem tańczył między nami, tworząc wraz z szumem fal niepowtarzalną melodię, która mogłaby nieść duszę prosto do bogów.

      Pozłacane pochodnie przytwierdzone do idealnie wypolerowanych kamiennych filarów, które zostały oplecione winoroślą i kwiatami najróżniejszych gatunków niespodziewanie zaczęły samoistnie rozpalać, tworząc przyjemne dla oka oświetlenie. Kolumny stały wzdłuż ścian, tworząc niepowtarzalny mroczny klimat, a zarazem otoczkę spokoju i przyjemny widok dla oka.

     Gdy minęliśmy zakręt, którego tak naprawdę nie zauważyłam, rozciągnęła się przed nami ogromna przestrzeń, w którą została wbudowana niewielka drewniana marina mieszcząca się we wnętrzu jaskini. Przycumowane do niej były: jachty, łódki, żaglówki i skutery wodne. Niemalże pośrodku było wolne jedno miejsce, ku któremu się kierowaliśmy.

     - To jest niesamowite – szepnęłam do siebie, rozglądając się wokół, chcąc zapamiętać każdy szczegół.

     Chropowate ściany mieniły się pod wpływem oświetlenia, które delikatnie odbijało się od idealnie przejrzystej wody. Wychyliłam się przez barierkę, chcąc odkryć skarby skrywane przez dno jaskini. Jasny piasek wyglądający na drobny leżał między kolorowymi kamykami. Przyglądając się cudom, mogłam dostrzec, jak pojedyncze z nich powoli zmieniały swoje barwy.

     - Są to Kamienie Wspomnień przez niektórych nazywane Kamieniami Życia. Legenda głosi, że w ścianach kryje się ich miliony i co chwilę powstają nowe a w noc przesilenia letniego z pąków, które nie rozkwitły, wylatują przebudzone wróżki i obdarowują królową spojrzeniem – spojrzałam na Christophera ze zdziwieniem. Jakoś nie chciało mi się wierzyć w jego słowa. - Ponoć przez kilka chwil może obserwować wybraną przez siebie osobę. Wiesz coś jak oglądanie telewizji, ale zawias pilota masz wielki świecący kamień – zaśmiałam się na jego słowa.

     - Brzmi ciekawie, ale chyba coś kręcisz.

     - Nie wszystko musi być udowodnione, by w to wierzyć. – Wzruszył ramionami.

     - Ale jednak łatwiej jest wierzyć w coś, co ma uzasadnienie niż w to z jego brakiem. – upierałam się przy swoich racjach.

     Jacht zaczynał cumować przy swoim miejscu, aż silniki zgasły. Zrobiło się dziwnie cicho.

     - Chodź. – Christopher delikatnie dotknął mojego ramienia i ruszył w stronę wyjścia z łodzi.

     Ruszyłam tuż za blondynem. Poczułam dziwną ulgę, gdy stanęłam na drewnianym podeście mariny. Wysoki, szczupły mężczyzna o czarnej, jak chabry czuprynie stał przy Christopherze, mówiąc do niego zbyt cicho, bym mogła cokolwiek zrozumieć. Podeszłam do nich bliżej, ale gdy zauważyli, że się zbliżam zamilkli.

     - Nie chciałam wam przeszkadzać – zmieszałam się przez ich zachowanie. - Kontynuujcie.

     - Nie przeszkadzasz. – Szatyn odezwał się aksamitnym głosem, spoglądając na mnie ciemnymi niczym noc oczami. – W sumie musimy się spieszyć. Dyrektor już was oczekuje... a zwłaszcza ciebie.

     Przytaknęłam na słowa mężczyzny. Christopher bez zbędnych ceregieli ruszył przodem w stronę tunelu wykutego w skale. W ciszy szliśmy śladami blondyna. Czułam się dziwnie spokojne.

     Krocząc korytarzem, miałam wrażenie, że chropowate ściany przybliżają się do siebie. Tunel był dziwnie jasny. Nie mogłam dojrzeć źródła światła, wyglądało to tak, jakby go nie było.

     Christopher zatrzymał się przy dwóch mężczyznach, ubranych na czarno i widocznie uzbrojonych. Ciężkie byty, szeroki pasek z przymocowanymi ostrzami i chyba pistoletem — nie byłam pewna. Wszyscy czworo skinęli głowami w geście porozumiewawczym, a zaraz po tym groźnie wyglądający strażnicy z niezwykłą precyzją i zgraniem odwrócili się do nas tyłem. Stali po obu stronach ciężkich metalowych drzwi umieszczonych w skale. Zaczęli coś wystukiwać w dotykowe ekrany, rozbrzmiały pikania i urządzenia cofnęły się w głąb ściany, by mogło je zastąpić kolejne. Oboje z idealnym wyczuciem czasu przyłożyli kciuki do grubej igły, by przebić skórę.

     Zdezorientowana spojrzałam na Christophera i delikatnie szturchnęłam go ramię. Chłopak zerknął na mnie i powiedział:

      - Drzwi otwierają się jedynie poprzez rozpoznanie krwi. – Zmarszczyłam brwi. – Nasza krew ma trochę inną strukturę od tej ludzkiej. Mamy w sobie cząstkę smoczej krwi.

     - To jest niemożliwe. Smoki nie istnieją. To postać fikcyjna.

     - Świat, jaki znasz nie jest nawet połową tego co odkryjesz.

     Niespodziewanie drzwi wydały odgłosy pozesuwanych zębatek zamków. Metalowa powłoka zaczęła się otwierać i przesuwać w lewą stronę chowając się w skale. Gdy przechodziliśmy przez futrynę, mogłam dostrzec grubość metalu, jaki chronił te dwie strony. Miały co najmniej dziesięć cali grubości.

     Po drugiej stronie muru stało również dwóch mężczyzn ubranych identycznie do swoich poprzedników. Przypominali żywe posągi. Klatka piersiowa ledwie dostrzegalnie unosiła się i opadała. Równocześnie skinęli głowami Christopherowi oraz naszemu kapitanowi. Moi towarzysze odpowiedzieli im tym samym.

     Znaleźliśmy się przy brukowanej drodze otoczonej lasem, obok której stał czarny samochód terenowy z czterema splatającymi się obręczami tworzącymi logo Audi. Rozpoznałam symbol jedynie dlatego, że Jon miał auto ten firmy. Było zapewne znacznie starszy od tego modelu samochodu, ale uczył mnie prowadzić właśnie za kierownicą tamtego staruszka.

     - Kolejna przejażdżka? – Uniosłam brwi i spojrzałam na Christophera kierującego się do samochodu.

niedziela, 25 czerwca 2017

Rozdział 5


Lucy



 Promienie słońc są niczym szczęście zwłaszcza w ciepły bezchmurny poranek nad morzem Gwenu. Fale delikatnie podmywały brzeg, a szum wody w połączeniu ze śpiewem ptaków był rozkoszą dla uszu.

     Rozsunęłam powieki tylko po to, by ujrzeć nieskażony niczym horyzont; nie spiesząc, się wstałam i otrzepałam ubranie z drobnego piasku delikatnego w dotyku, który połyskiwał złocistym odcieniem. Miałam go niemal wszędzie.

     Czułam dezorientację. Nie wiedziałam, gdzie się znajduję. Bryza morska przyjemnie chłodziła moje nagrzane ciało wystawione na promienie słoneczne. Powoli odwróciłam się na pięcie, by rozeznać się w położeniu, w jakim się znajdowałam. Za moimi plecami na wysokim wzgórzu wznosił się piękny pałac zbudowany z białego kamienia obrośnięty wszelaką roślinnością. Po jego murach wspinały się długie pnącza, a wieże z kopulastymi dachami były wzniesione w stylu renesansowym. Długie arkady* idealnie komponowały się na tle ozdobnych portali* i wykuszy*. Sama wielkość budowli była imponująca, to chyba był największy zamek, jaki w życiu dane było mi ujrzeć.

     Po kilku chwilach podziwiania budowli dostrzegłam schody wykute w litej skale prowadzące z plaży do zamku. Niepewnym krokiem podeszłam do nich i powoli oraz ostrożnie stąpałam po każdym schodku. Było ich setki. Nie musiałam mierzyć czasu, by stwierdzić, iż dojście do ich końca zajęło mi kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt minut. Miałam wrażenie, jak by nie miały końca.

     Stanęłam na wybrukowanej ścieżce, przy której stał niewielki budynek. Wydawał się prostą budowlą ale gdy zrobiłam kilka kroków naprzód, dostrzegłam, iż jest połączony z jednym ze skrzydeł pałacu. Zauważywszy prostokątne okno, podeszłam do niego i stanęłam na palcach, chcąc dojrzeć skarby skrywane przez pomieszczenie. Okazało się ono być częścią kuchni udekorowanej prostymi drewnianymi meblami. Odstąpiłam od muru i rozejrzałam się wokół. Miejsce wyglądało na opuszczone. Duży dziedziniec z ogromną marmurową fontanną pośrodku z wieloma zdobieniami wyglądającymi niczym róże i lilie przeplatające się z kwiatami, których gatunku nie umiałam zidentyfikować. Podeszłam do niej energicznym krokiem. Widząc szkarłatny kolor wody, serce zabiło mi mocnej. Ostrożnie rozejrzałam się ponownie wokół i niczego nie zauważyłam prócz stosami przewróconych wielkich wiklinowych koszy wypełnionych wysuszonymi kwiatami, które się wysypywały.

     Zerwałam się ze snu i gwałtownie usiadłam na twardym podłożu. Oparłam dłonie o ziemię i odchyliłam głowę do tyłu, wdychając świeże powietrze. Wszystko wydawało się byś takie realistyczne. To był pierwszy raz, gdy miałam taki sen. Nigdy nie miewałam koszmarów, z reguły nic mi się nie śniło, a jak już to tego nie pamiętałam. Tym razem było inaczej. Utkwił mi w pamięci każdy szczegół sennej wizji.

     Trzęsłam się, jak nigdy a moje serce galopowało niczym po kilku milowym biegu. W życiu nie doznałam czegoś takiego. Chaotycznie kręciłam głową w poszukiwaniu Christophera, ale jedynie dostrzegłam wypalone ognisko i moją torbę rzuconą przy ogromnym drzewie, pod którym wczorajszego wieczora siedziałam i niemal, że płakałam. Nigdy nie byłam odważną dziewczynką ale też nie bałam się, wszystkiego, co natrafiam na drodze. Nie uciekałam przed każdą mijającą osobą na ulicy. Uważałam, że życie jest za krótkie na popełnianie błędów, ale jakie ono by było bez nich?

     Gwałtownie wstałam i podeszłam do swojej torebki. Podniosłam ją, delikatnie otrzepałam z ziemi, źdźbeł trawy i liści pomieszanych z igłami drzew i przerzuciłam dłuższy pasek przez głowę i zajrzałam do środka w nadziei, że znajdę coś do picia czy przekąszenia. Nic nie jadłam od wczorajszego ranka, co dawało się we znaki. Czułam, jak lekko skręca mnie w żołądku ale było to do zniesienia. Niestety nie dostrzegłam nawet papierka po żadnym batonie lecz w moje ręce trafił telefon i zaplątany wokół niego wisiorek, który podarował mi Jon przed tym, jak kazał mi uciekać.

     Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam szybko mrugać powiekami, gdy poczułam, jak łzy zbierają się w moich oczach. Przez ostatnią dobę miałam mnóstwo chwil słabości, ale zaczęłam żyć nadzieją, że wszystko ułoży się dobrze. Musiało.

     Odplątałam błyskotkę i włożyłam do przedniej kieszeni spodni z nadzieją, że przyniesie mi szczęście i sprawi, iż odpowiedzi nareszcie nadejdą.

     Mimo że nigdzie nie widziałam Christophera, to wiedziałam, że nie zostawił mnie. Czułam, jego bliskość. Poza tym, gdyby mu nie zależało na moim życiu, nie narażałby swojego. Ale przecież w tym wszystkim musiało być drugie dno. Nie ma żadnej szansy, by tak nie było. Zawsze jest jakiś haczyk. Przecież mało kto robi cokolwiek bezinteresownie. To nie są już czasy pięknych słów i czynów, w których można było się zakochać niemal od razu, już nie ma tych nieśmiałych spojrzeń i uśmiechów do swej luby bądź lubego, a o romantycznych listach ciągnących się przez dziesiątki kart można już zapomnieć. Dzisiejsze czasy są połączeniem wszelkich uproszczeń. Mamy wszystko w zasięgu dłoni ale nie potrafimy tego docenić. Jest, to szuka, która została podarowana nielicznym.

     Czując, jak ktoś stoi za moimi plecami, odwróciłam się przodem do gościa. Przede mną stał nie kto inny jak Christopher. Jego czupryna była poczochrana, każdy włos stał w inną stronę, ale mimo to wyglądał naprawdę dobrze. Nie przypominał osoby zmęczonej, mimo iż spał ze mną na ziemi oraz wstał znacznie wcześniej. Przynajmniej tak przypuszczałam.

     - Gdzie byłeś? – spytałam podejrzliwie.

     - Sprawdzić nasze szanse na wydostania się z tego lasu jeszcze przed samo południem. – Przeczesał palcami prawej dłoni jasne włosy, lekko poprawiając ich ułożenie. – Mamy szanse, jeśli pójdziemy na północ, ale musimy się pośpie... - Przerwał, spoglądając na moją lewą dłoń. – Miałaś go cały czas przy sobie?! – warknął, zaciskając szczęką, po czym podchodzi do mnie i gwałtownie wyrywa mi z ręki telefon, po czym zaczyna coś robić, przesuwając palce kilkanaście razy po dotykowym ekranie. – Na szczęście jest zasięg.

     - Zapomniałam całkiem o jego istnieniu. – Przyznałam się i lekko zaczęłam skubać zębami dolną wargę.

     Jak mogłam być tak głupia, by zapomnieć o czymś ,co, jest moim uzależnieniem? Przynajmniej twierdziło tak wiele osób. Zawsze, gdy nie było telefony w zasięgu mojej ręki, zaczynałam panikować. Mimo iż okazywało się, że był pod jakąś poduszką czy w łazience nigdy nie sprawdzałam na początku tych miejsc.

     Chłopak zerknął na mnie z politowaniem, cicho prychnął i oddalił się na kilka metrów. Przyłożył telefon do ucha i zaczął szybko mówić do urządzenia, po czym milkł i znów nawijał. Nie rozumiałam nic z jego wypowiedzi. Mówił zbyt pośpiesznie i żywiołowo gestykulował, mimo iż rozmówca go nie widział.

     Bałam się. Bałam się niewiadomego. O czym tak burzliwie dyskutował?

Christopher po kilku minutach rozłączył się i podszedł do mnie z niewielkim grymasem na twarzy. Mimo że wyglądał wówczas uroczo, a zarazem pociągająco nie miałam czasu o tym rozmyślać. Za bardzo byłam zaaferowana faktem, iż od kilkunastu godzin znajdywałam się w środku jakiejś farsy. Jedna strona mocy chce mojej zagłady, a natomiast druga mnie porywa, twierdząc, że działa na rzecz mojego dobra.

     Wyraz twarzy chłopaka niewiele zdradzał, mimo grymasu na twarzy spowodowanym najprawdopodobniej przez mnie nie mogłam przewidzieć jego następnych poczynań czy odczytać choć by w połowie myśli, z jakimi pewnie się zmagał. Za krótko go znałam, by opracować tę technikę względem jego osoby. Był dla mnie zagadką, której odpowiedź chciałabym znać.

      Zielone oczy wpatrywały się w błękitne, czekając na jakikolwiek ruch. Wzięłam głęboki wdech i wykonałam towarzyszący temu wydech. Zapach drzew liściastych i iglaków był niesamowicie orzeźwiający. Pozwolił, chodźmy w małym stopniu oczyścić umysł.

     - Musimy dotrzeć do portu morskiego. Będzie na nas czekać statek, który zabierze nas do akademii. – mówił spokojnie, nie przestając się wpatrywać w moje oczy.

     - To z dwa dni drogi stąd...

     - Piechotą ale nie samochodem – wyszczerzył się chytrze. – Musimy wyjść z tego lasu niezauważeni przez Łowców.

     Spuściłam, wzrok wiedząc, że nie będzie to takie łatwe. Mamy do czynienia z bandą groźnych wojowników. Mimo iż dopiero kilkakrotnie miałam z nimi do czynienia, wiedziałam, że nie zahamują się przed zabiciem niewinnego. Zrobią to bez zastanowienia, nawet jeśli by to kosztowało życie jednego z nich.

     Dostrzegłam na jego knykciach świeże rany a na skórzanej kurtce kilka niewielkich przecięć materiału. Musiał dopiero walczyć co oznaczało, że kolejny raz narażał życie najprawdopodobniej przeze mnie.

     - Co się stało? – Chwyciłam jego lewą dłoń i delikatnie przejechałam kciukiem po jednej z ran. Nawet się nie wzdrygnął na ten gest. Jak by w ogóle tego nie poczuł. Powoli wysunął dłoń z mojego uścisku i przeczesał dłonią gęstą czuprynę.

     - Ktoś z naszej dwójki musiał wytropić i zatrzymać tych kretynów – zaśmiał się bez krzty wesołości. – Powinniśmy już ruszać.



~*~



     Przez las szliśmy kilka dobrych godzin, nim usłyszeliśmy warkot silnika, niemalże obok. Automatycznie przyspieszyliśmy i biegiem ruszyliśmy w stronę odgłosów wydawanych przez samochód. Wyszliśmy na parking umieszczony tuż przed barem leżącym w lesie. Przed nami stało kilka samochodów, ale tylko w jednym był uruchomiony silnik.

     W drewnianej knajpie paliły się światła i było widać tłum ludzi siedzący przy stolikach i opychający się pysznościami. Żaden z gości nie stał na zewnątrz, przez okna obite dookoła siatką przeciw wlatywaniu do środka owadów zauważyłam śmiejące się twarze. Na sam widok jedzenia czułam, jak skręca mnie w brzuchu ale wiedziałam, że nie ma na to czasu. W każdej chwili mogą się pojawić północni, a nie chcę po raz kolejny stawiać im czoła.

     Fortem chwycił mnie za rękę, powstrzymując przed stawieniem kolejnego kroku.

     - Idź do tamtego samochodu. – Wskazał palcem na pojazd z siedzącym za kierownicą nastolatkiem, który nie mógł mieć więcej niż siedemnaście lat. Jedyne co udało mi się dostrzec to długie brązowe włosy i nabierającą powoli masy sylwetkę. – od strony pasażera. – Nie wiedziałam co, kombinuje ale przytaknęłam skinięciem głowy.

     Jak najszybciej i najciszej podeszliśmy do srebrnego Nissana, stanęłam przy przednich drzwiach pasażera. Chłopak podniósł głowę, ukazując opaloną twarz z widoczną blizną na czole. Uśmiechnął się do mnie, zaczął ruszać ręką, po czym szyba od mojej strony, zaczęła opadać.

     - W czymś ci pomóc? – Uniósł brew i uważnie mi się zaczął przyglądać.

     Wyraźnie widziałam przez szybę za chłopakiem, jak Chris podchodził do drzwi kierowcy i szybko je otworzył. Gdy szarpnął za klamkę, brunet odwrócił się, ale nie zdążył odpowiednio zareagować gdyż został mocno chwycony za materiał koszulki, a zaraz potem wyrzucony z auta na ziemię ubitą przez koła różnych pojazdów. Słyszałam odgłos krzyku bólu oraz uderzenia o coś twardego.

     - Wsiadaj! – krzyknął władczo Christopher.

     Bez mrugnięcia wykonałam jego polecenie. Serce waliło mi jak oszalałe, a oczy błądziły niemal wszędzie. Blondyn wyjechał z parkingu i ruszył wzdłuż wyjeżdżonej drogi prowadzącej do knajpy. W lusterku zewnętrznym widziałam, jak poszkodowany brunet podnosił się, otrzepując ubranie i krzyczał coś niezrozumiałego, wymachując rękoma w powietrzu.

     - Wież, że mogłeś go zabić?! – krzyknęłam, uderzając ręką o siedzenie.

     - Nic mu się nie stało. Najwyżej się trochę poobijał.

     - Ale mogło mu się coś stać.

     - Nie potrzebnie histeryzujesz! – zaśmiał się pod nosem, na co wywróciłam oczami.

     - Jesteś okrutny. – Pokręciłam głową i oparłam ją o zagłówek.

     - Tak bywa kochanie. – Wyszczerzył zęby w uśmiech.

     Gdy wyjechaliśmy z lasu, ukazało nam się małe miasteczko, którego drogi były niemal puste. Samochody stały przy krawężnikach lub na pobliskich parkingach, a jego mieszkańcy stali w kolejkach w sklepach spożywczych bądź po prostu pracowali.

     Mijaliśmy szeregi sklepów czy kawiarni, domki jednorodzinne w zróżnicowanych stylach architektoniczny, poczyniwszy od split levep* poprzez Georgia* oraz colonia*, prairie* i secesyjny. Miasteczko miało swoją bogatą historię ukrytą w ścianach wielu budynków tak bardzo różniących się od siebie, lecz zapewne pełną niezwykłych bądź przeraźliwych momentów.

     - Po prostu jedź – mruknęłam ze wzrokiem utkwionym w obrazie ukazanym za szybą.

     Przypominały mi się wycieczki poza miasto na różne uroczystości pobliskich miasteczek czy wypady na tak zwane przez wuja integrowanie się ze sztuką i kulturą. Uwielbiałam chodzić z nim po muzeach czy starych bibliotekach. Poznawać nowych ludzi i odkrywać nieodkryte, sprawdzać się na różnych płaszczyznach wiedzy i swojej wytrzymałości, która nie raz była potrzebna do przetrwania. Zawsze wykorzystywałam nasze wyprawy, jako czas, w którym mogłam dowiedzieć się coś o swoim pochodzeniu, ale szło to na marne, mimo iż się nie poddawałam. Odkąd pamiętam, byliśmy tylko we dwoje, żadnej innej rodziny, krewnych, którzy mogliby cokolwiek mi zdradzić. Tylko nasza dwójka.

     Gdy mijaliśmy tabliczkę z napisem do zobaczenia, zamknęłam oczy z nadzieję, że gdy je tylko otworze to wszystko okaże się jednym wielkim koszmarem.






Pamiętaj! Czytasz, Komentuj!


Wiem, że dawno nie było rozdziału ale mam nadzieję, że ten wam wynagrodzi tak długą przerwę. Zbliża się koniec roku szkolnego co za tym idzie? Egzaminy zawodowe i poprawianie ocen. Jako że oceny mam już wystawione a egzamin 20. 06. postanowiłam przelać wszystkie emocje na papier i w końcu wsiąść się za dokończenie rozdziału. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Ma 2000 słów i legendę poniżej. ;)

LEGENDA

oArkada - element architektoniczny składający się z dwóch podpór (kolumn, słupów lub filarów), które zostały połączone u góry łukiem.

oPortal - ozdobne architektoniczne obramienie drzwi wejściowych (czasami też wewnętrznych) w kościołach, pałacach, ratuszach, bogatszych kamienicach.

oWykusz – fragment budynku o rzucie poziomym w kształcie prostokąta, wieloboku lub części koła, występujący z lica ściany zewnętrznej, nadwieszony powyżej parteru na wysokości jednej lub kilku kondygnacji.

oSPLIT LEVEL - To styl współczesny, wykreowany tak, aby w domu rozdzielić pewne funkcje życiowe takie, jak spanie czy też przyjmowanie gości. Split level to wielopoziomowa odmiana ranchu.

oStyl ten powstał w latach pięćdziesiątych. Na dolnym poziomie (lower level) z reguły znajduje się pokój rodzinny, często z kominkiem oraz garaż. Na poziomie średnim, do którego wiodą drzwi wejściowe znajduje się pokój gościnny, jadalnia i kuchnia, a na poziomie najwyższym - sypialnie.

Domy te zazwyczaj nie posiadają pełnych piwnic oraz strychów.

oGEORGIAN - Nazwa pochodzi od imienia krolów angielskich i oznacza dom w stylu georgiańskim.

Jest to styl, który na kontynent amerykański przybył z Anglii i dominował w koloniach brytyjskich w XVIII wieku. Domy te budowano z cegły. Są one symetryczne i eleganckie.

Dwu lub trzykondygnacyjne, budowane na planie prostokąta, w kształcie sześcianu, z dwoma dużymi kominami, wąskimi oknami i skromnym wejściem frontowym, bez elementów dekoracyjnych, które charakteryzowały późniejsze domy w stylu georgiańskim.

Zwykle drzwi wejściowe znajdują się w środku fasady.

Prawie zawsze na drugim piętrze znajdował się rząd pięciu okien.

oCOLONIAL - Jest to jeden z najstarszych i najbardziej różnorodnych stylów w Ameryce.

Wywodzi się głównie z Holandii i Niemiec, skąd w początkach XVII wieku przybywali pierwsi emigranci, osiedlając się w dolinie rzeki Hudson i w Pensylwanii.

Domy w stylu kolonialnych są drewniane, okładane poziomo deskami lub gontem, ewentualnie wykorzystywano okładziny ceglane. W projektach droższych nadal operowano bardzo skromnym, prostym detalem o klasycznych proporcjach

Domy te są przeważnie dwupiętrowe, prostokątne, ze spadzistym dachem, poddaszem i piwnicą.

Sypialnie ulokowane są zazwyczaj na górze, stanowiąc powierzchnię mieszkalną tak samo dużą, jak dolne piętro, gdzie mieści się salon, kuchnia i jadalnia. Charakteryzuje go symetria całej fasady, najczęściej z centralnie usytuowanym wejściem i równo rozmieszczonymi oknami.

oPRAIRIE - Powstanie tego stylu przypisuje się w dużej mierze Frankowi Lloyd Wright, jednemu z najbardziej innowacyjnych architektów.

The Prairie Style pojawił się w 1900 roku i osiągnął największą popularność około 1915 roku. Większość domów w tym stylu posiada centralnie umieszczony kominek, aby rozdzielić wejście, jadalnię i salon.

Styl ten charakteryzują silne poziome linie architektoniczne. Bardzo przestrzenne wnętrza, różnorodność kształtów i form geometrycznych, wielkie okapy dachów, kolumny i niskie ściany czynią taki dom bardzo atrakcyjny wizualnie...



Pamiętaj! Czytasz, Komentuj!

środa, 10 maja 2017

Rozdział 4


Lucy



      Biegłam tak długo, jak tylko byłam w stanie. Nie miałam pojęcia, która była godzina, ale zrobiło się dość chłodno, a słonce zaczęło zachodzić, ukazując czerwono pomarańczowe barwy na niebie.

      Co pewien czas potykałam się o wystające korzenie drzew lub własne nogi. Nigdy nie zapuszczałam się w te lasy, aż tak daleko, przez co zapewne straciłam orientacje w terenie. Nie trudno było się zgubić, a zwłaszcza o tej porze dnia, ale mimo to szłam dalej z nadzieją, że ten chłopak mnie znajdzie. Przecież to obiecał, a w tamtym momencie zaufałam mu, więc nie mogło być inaczej.

      Spontanicznie spoglądałam za siebie, by upewnić się, czy ktoś nie podąża za mną. Nie miałam pojęcia, co wówczas bym zrobiła. Już wystarczająco się bałam i cały czas modliłam, by wszystko skończyło się dobrze.

      Każde pęknięcie gałęzi czy szelest liści sprawiał, że podskakiwałam ze strachu. Nigdy nie byłam odważną osobą. Sam widok malutkiego pająka powodował, iż miałam ochotę uciekać z krzykiem. Odkąd pamiętałam, cierpiałam na arachnofobię. Często uprzykrzało mi to życie, nie raz próbowałam z tym walczyć, lecz z marnym skutkiem.

      Widząc miejsce gęściej zarośnięte krzewami, bez zastanowienia skierowałam się ku niemu. Nogi już dawno zaczęły mnie boleć, a płuca niemal piec. Cały czas bez wytchnienia biegłam bądź szybko szłam. Opadłam niemal całkowicie z sił.

      Usiadłam na lekko wilgotnej i zimnej ziemi, opierając się o korę drzewa. Mimo twardego siedziska i oparcia czułam, jak moje mięśnie się relaksują. Ta chwila odpoczynku była mi potrzebna, to było niemal błogie uczucie. Odchyliłam głowę i przymknęłam oczy.

      Ostatni raz tak się czułam, gdy wraz z Evą w wieku ośmiu lat po raz pierwszy składałyśmy samodzielnie namiot. Korzystając z okazji, że lato było ciepłe i się kończyło, postanowiłyśmy zrobić biwak w jej ogródku. Byłyśmy tak uparte, że nie zajrzałyśmy do instrukcji oraz krzyczałyśmy na każdego chcącego nieść nam pomoc. Pręty stelażu walały się niemal wszędzie wokół, a my piekliłyśmy się ze złości prawie do czerwoności. Nic nie mogłyśmy ze sobą połączyć. W końcu poddałyśmy się i pobiegłyśmy do środka domu Evy. Teraz tak myśląc, nie popisałyśmy się wytrwałością, ale mimo to miłą niespodzianką był złożony namiot i rozpalone ognisko, które zastałyśmy po powrocie na dwór. Do tej pory nie wiedziałyśmy, kto zrobił nam taką przysługę, lecz to było niezapomniane lato.

      Słysząc trzask gałęzi, automatycznie się wyprostowałam i skierowałam spojrzenie w kierunku, z którego dobiegł dźwięk. Przez gałęzie obrośnięte zielonymi liśćmi dostrzegłam czarne ciężkie buty i równie ciemne spodnie. Nie wiedziałam, kim jest intruz, ale moje tętno od razu przyspieszyło. Jego ruchy wyglądały na pewne i dobrze przemyślane.

      A jeśli to jeden z tych morderców?! Nie poradziłabym sobie. To będzie mój koniec, przecież nie może się tak skończyć moje życie.

      Mój oddech stawał się nieregularny. Brałam co rusz to coraz głębsze wdechy. Zaczynałam panikować i jednocześnie modlić się, by mnie nie zauważył, aby przeszedł obok mnie i nie zorientował się, iż ktoś jest tak blisko niego.

      Zrobił kolejne kroki w moją stronę, na co zacisnęłam mocno oczy i ugryzłam moją opuchniętą dłoń, by nie krzyknąć, a jeśli nawet, by stłumić ten odgłos.

      - Błagam, odejdź; błagam, odejdź; błagam, odejdź... - Powtarzałam w kółko w myślach.

      Nagle ktoś szarpnął rękę, którą zagryzałam, przez co ją puściłam i gwałtownie otworzyłam oczy. Nim zdążyłam zareagować krzykiem, który zapewne zbudziłby zmarłego, obca dłoń mocno przyległa do moich ust, powstrzymując ten odruch obrony. Była ciepła i duża od razu wiedziałam, że należy do mężczyzny. Mimo wszystko próbowałam krzyczeć i się wyszarpać z objęć napastnika, ale te działania poszły na marne, był za silny. Moje szanse pogrzebały się zapewne w momencie, gdy oplótł rękę dokoła mojego pasa, skutecznie osłabiając moją pozycję.

      - Przymknij się. – syknął znajomy głos, na którego dźwięk odczułam ulgę. – Chyba nie chcesz, by nas zauważył? – Jedynie pokręciłam głową w odpowiedzi. Jego dłoń nadal była przyciśnięta do moich ust. – To dobrze. – powiedział cicho i przeciągając słowa.

      Odsunął rękę od moich warg i po cichu oraz niewiarygodnie uważnie przysunął się trochę głębiej w zarośla krzewów. Podczas tych kilku ruchów nie wydał się żaden dźwięk. Brak szelestu liści, złamanej gałęzi czy dźwięku ocieranych ubrań.

      Obserwowałam go uważnie. Jego lewa ręka powędrowała do buta i powili, wyjął z niego ostrze, na którego widok zamarłam. Przełożył srebrny sztylet do prawej dłoni i delikatnie włożył obie ręce między gałęzie krzewu. Parę mocnych ruchów i gardłowy, głośny krzyk.

      Zamrugałam kilka razy, nie wiedząc czego dokładnie, byłam świadkiem. To był krzyk tego blondyna czy mordercy, który kręcił się tu, jak by czegoś pilnował? Może wiedział, że tu się kryję?

      Spojrzałam na chłopaka, nie mogąc wydusić żadnego słowa. Znów to samo. Wędrowałam spojrzeniem z jednego miejsca do drugiego nie mogąc pojąć, co właściwie się właśnie wydarzyło.

      Blondyn wstał ze sztyletem w dłoni, z którego ściekała krew. Wytarł szkarłatną ciecz o liście krzewu i odwrócił się przodem do mnie. Jego wyraz twarzy był nie wzruszony, jak by nie ruszył go fakt, że najprawdopodobniej zabił człowieka. Przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam na miejsce, w którym zapewne leżał człowiek.

      - Nie żyje? – spytałam drżącym głosem.

      Chłopak westchnął i przewrócił oczami.

      - Rusz się, mamy co najmniej dwadzieścia minut...

       -Nie odpowiedziałeś na moje pytanie! – warknęłam, wstając, a zaraz potem stanęłam naprzeciw niego. Nie miałam pojęcia, skąd tak nagle zebrało się we mnie tyle odwagi.

      Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i chwycił moją dłoń. Pociągnął mnie mocno za sobą, gdy ruszył szybkim krokiem przed siebie. Zaczęłam się szarpać, próbując wyswobodzić rękę z jego żelaznego uścisku. W pewien sposób czułam się jak więzień. Cieszyłam się, że jest, przymnie ten chłopak, mimo iż do tej pory nie poznałam jego imienia. Przynajmniej nie byłam w tym wszystkim sama oraz z nim miałam szanse na przeżycie. Nie miałam pojęcia, o co w tym wszystkim chodziło, lecz chciałam wiedzieć. To było znacznie silniejsze ode mnie. Było to w tej chwili tajemnicą, którą musiałam odkryć.

      - Możesz z łaski swojej przestać się stawiać i mi zaufasz?! Wiem co robię! – Wzdrygnęłam się na dźwięk jego krzyku. Może przesadziłam?

      - Nadal nie odpowiedziałeś. – Warknęłam, patrząc mu prosto w oczy. Widniała w nich złość i coś jeszcze, coś, czego nie mogłam zidentyfikować. Było kolejną tajemnicą do odkrycia.

      - Odpowiem na wszystkie pytania, ale nie teraz. Nie ma na to czasu. – Wziął głęboki wdech, który najprawdopodobniej miał go w jakiś sposób uspokoić. – Nie wiem jak ty, ale życie jest mi miłe i chętnie będę z niego korzystał jeszcze przez wiele lat!



~*~



   Szliśmy bez wytchnienia już dobre kilka godzin. Na dworze było chłodno, a wokół słychać głosy sów, wycia wilków i szum liści spowodowany co rusz to na nowo zrywającym się wiatrem. Chłodne powietrze powodowało, iż na moim ciele tworzyła się gęsia skórka i co jakiś czas przechodziły mnie dreszcze. Z każdym krokiem, jaki postawiłam przed siebie, idąc za chłopakiem, zadawałam sobie pytanie, dlaczego ja? Co takiego w życiu zrobiłam, że odpłaca mi się w taki sposób. Na chwilę obecną nie miałam już nikogo na tym świecie i byłam skazana na tego dupka.

      Po głowie chodziły mi słowa blondyna, które były zarówno obietnicą, jak i szansą na prawdę. Bardzo chciałam ją usłyszeć. To być może byłaby jedyna szansa na pojęcie tego wszystkiego i połączenia w logiczną całość.

      Chłopak ze znienacka chwycił mnie za nadgarstek i zamknął go w stalowym uścisku. Spojrzałam na niego niepewnie i pełna obaw. O co mu mogło chodzić?

      - Co się znowu stało? – Zmarszczyłam brwi.

      - Odpoczniemy chwilę. – odparł, wskazując na pobliskie drzewo z niesamowicie dużym pniem oraz ogromnymi, wystającymi korzeniami, których widok sprawił, iż ta perspektywa była bardzo niezwykle kusząca.

      Korzenie wspinały się po urwisku, tworząc nieregularne kształty i idealne schronienie. Korona drzewa niosła się wysoko nad szczytami innych drzewostanów. Gdyby się wdrapać na samą jego górę, można by uzyskać niesamowity widok, jak i punkt obserwacyjny.

      Pytanie brzmi czy nas nie dogonią, czy nas nie zaatakują, czy dotrwamy do poranka?

     - Jesteś pewny?

     - Spodziewałem się raczej słowa, dziękuję – zakpił.

     - Przeprasza – powiedziałam z wyrzutem. – Mam nadzieję, że teraz było dobrze.

     Podeszłam do wybranego przez młodego mężczyznę miejsca i usiadłam, opierając się o twardy i nierówny pień, wcześniej ściągając przełożoną przez głowę torbę, którą upuściłam przy stopach. Wilgotna ściółka leśna sprawiła, iż miałam wrażenie, że moje spodnie nabierają wilgoci, a pojedyncze igiełki wkuwają się w materiał mojego ubrania.

      - Dlaczego jesteś taka opryskliwa?

      Spojrzałam na zaczynającego zbierać gałęzie chłopaka, których wokół nas leżało całe mnóstwo. Wyprostował się, podnosząc kolejny kawałek drewna i spojrzał na mnie. Te niebieskie oczy niosły w sobie wielką historię oraz pytanie skierowanie do mnie. Ja również pytałam wiele razy, ale czy uzyskałam odpowiedź?

      - Wysil się trochę, to może się dowiesz – mruknęłam pod nosem.

      Podszedł bliżej mnie i u moich stóp rzucił stos gałęzi. Wypuścił powietrze z ust i odchylił głowę, przecierając dłonią twarz. Przypomniało mi to sytuację, gdy wujek Jon wściekał się na mnie, ale próbował nie wybuchnąć. W jakiś sposób ten gest hamował jego reakcję. Może w przypadku blondyna było podobnie. Ale czy był powód, aby się na mnie złościł?

      Usiadł przy mnie z głośnym westchnieniem. Spojrzałam na niego niepewnie. Przyglądał mi się uważnie. Miałam wrażenie, jakby obserwował każdy mój najmniejszy ruch.

      Marzyłam o cofnięciu się w czasie, wcześniejszym powrocie do domu i niedopuszczeniu do śmierci Jona. Zwłaszcza nie do tak brutalnej. Nie wiem, jakbym tego dokonała, ale zrobiłabym niemal wszystko. Kochałam wuja całym sercem i oddałabym wiele, by był szczęśliwy.

      Rzeczywistość, która mnie dogoniła była znacznie bardziej brutalna i ubarwiona w wiele cierpień oraz tajemnic. Jak miałabym sprostać wyzwaniom nadsyłanym przez los, nie znając podstawowych faktów oraz najoczywistszych rzeczy?

     - Nie wiem nic – wyszeptałam drżącym głosem. – Nie mam bladego pojęcia o tym, co się dzieje. – Chłopak uniósł na mnie wzrok, a ja podkuliłam kolana do piersi i oparłam o nie policzek. – Wiem jedynie, że ściga nas banda morderców, a porwał mnie jakiś blondyn, którego nawet imienia nie znam. – Westchnął i obrócił głowę, opierając jej czubek o chropowaty pień drzewa.

     - Christopher Forten.- odparł po chwili ciszy, a ja zmarszczyłam brwi.

     - Słucham? – nie dowierzałam własnym uszom.

     - Tak się nazywam.

      Ponownie spojrzał na mnie tym razem z lekkim śnieżnobiałym uśmiechem, w którym mogłabym się zatracić. Można by pomyśleć, że chciał mnie nim oczarować, lecz to nie zadziałało. Był przystojnym młodym mężczyznom, ale wyglądał na takiego, który niesie kłopoty i się raczej nie pomyliłam.

      - Możesz mi coś więcej powiedzieć? – oparłam brodę o kolana i zaczęłam się wpatrywać w ptaki budujące gniazdo na sąsiednim drzewie. – O tym wszystkim, co mnie spotkało w najbliższych godzinach?

      - Nawet nie wiedziałbym, od czego zacząć.

      Christopher podniósł się i podszedł do stosika drewna, który rzucił wcześniej przede mną. Obok patyków zaczął zgarniać butem ściółkę z podłoża, a gdy ogołocił wystarczający fragment ziemi, przeniósł gałęzie w świeżo odkryte miejsce. Ułożył szczapy drewna na kształt wigwamu, tak by ich końce na dole tworzyły okrąg, a na górze się stykały.

      Obserwowałam uważnie każdy jego ruch, gesty, które wydawały się pewne i dobrze przemyślane. Robił wszystko z niezwykłą precyzjom oraz gracjom.

      - Najlepiej od początku. – mruknęłam cicho po jakimś czasie, wiedząc, że mnie usłyszy.

      Obrócił się na pięcie przodem do mnie, wyjmując z kieszeni czarnych spodni srebrną kieszonkową zapalniczkę; obrócił ją kilkakrotnie między palcami i kucnął, przy stosiku drewna podpalając go.

      Jasne światło zaczęło ukazywać się powoli w formie ognia, niosąc niezwykle przyjemne ciepło. Mimo odległości niewielki gorąc przyjemnie ogrzewało moje zziębnięte ciało.

      Szybko wstałam i podeszłam do paleniska, przy którym uklękłam i wyciągnęłam przed siebie dłonie, które zostawały ogrzewane przez powoli rozwijające się płomienie.

     Christopher podszedł do mnie bliżej i ukucnął. Spojrzałam na niego wyczekująco.

     - Dzień wyborów jest dla nas jednym z najważniejszych dni w życiu. Co roku w Akademii Verum przez Radę zostaje wybrana jedna osoba spośród grona uczniów, jest nią najbardziej odpowiednia osoba, która ma za zadanie chronić podopiecznego. Z reguły chronionym jest członek bardzo ważnej rodziny bądź ma w sobie coś wyjątkowego, przez co królowa chce go chronić; to właśnie ona wskazuje podopiecznego. – Chris dorzucił do ognia kilka patyków, by podtrzymać ogień.

     - Czyli jesteście podlegli monarchii – stwierdziłam uradowana faktem, że nareszcie czegoś się dowiaduję.

     - Można tak to ująć. – Blondyn podrapał się po karku. - W naszym świecie jest kilka królestw, jak i wymiarów z reguły inny wymiar ma innych władców, ale nasz niestety jest wyjątkiem, został podzielony wiele wieków temu na królestwo północne i południowe. Oba liczą się odrębnymi prawami. Północni jak już zauważyłaś, są okrutni, oczywiści nie wszyscy, ale w większości. W ich królestwie panuje chaos, nieszczęście, mrok. Są stworzeniami mściwymi; to właśnie przez nich nie możemy podróżować między wymiarami. – Opowiadał to wszystko z niesamowitą pasją, która wręcz od niego emitowała. Jego spojrzenie było utkwione w ogniu, jak by to wszystko z niego wyczytywał. – Jakimś sposobem to uniemożliwiają. Gdyby się udało otworzyć, choć by jedno przejście ich szanse, byłyby wręcz zerowe. Raz w roku wyrocznie używają swojej mocy, którą gromadzą przez cały rok, by przenieść do tego wymiaru młodzież w odpowiednim wieku do nauki w Akademii.

     - Kim są północni i dlaczego mają takie mściwe zamiary?

     - Z tego, co nam wiadomo, są to ludzie, którzy uchodzą za wrogów monarchii, buntownikami, rebeliantami. Mają przeróżne powody, by znaleźć się po tamtej stronie. – Położyłam dłonie na kolanach, a Christopher usiadł. – Kiedyś było to jedno z najpiękniejszych i najbogatszych królestw. Każdy jego zakątek nawet ten najmroczniejszy sprawiał zachwyt. Obecnie brat staje przeciw bratu. Często nie wiemy, kto będzie stał na polu bitewnym po przeciwnej stronie. Nie raz widziałem, z jakim trudem i rozpaczą walczą ze sobą.

     Opowiadał to wszystko z kamienną twarzą oraz niezwykłą pasjom. Nie mogłam odkryć, żadnej emocji, jaka w tamtym momencie nim władał. Było to niemal niemożliwe. Mogła jedynie snuć domysły. Dostrzegłam jedynie, że miał zaciśniętą w pięść lewą dłoń. Czy było to spowodowane złością, ą może odruchem, tego nie wiedziałam?

     - To przykre. – Przymknęłam na chwilę oczy. Czułam, jak mi się przygląda. – Moment, w którym kurz opada, a ty odkrywasz, że strzelał towarzysz broni. Nawet jeśli był nim kiedyś. – Otworzyłam oczy, napotykając jego spojrzenie, przez co lekko się uśmiechnęłam. – Ale co ja mam z tym wszystkim wspólnego? – Ciekawość dała górę.

     Chłopak westchnął.

     - Nie wiem, ale jesteś ważna. Szukałem cię od kilku tygodni z nadzieją, że zdążę przed Łowcami. Po drodze kilkakrotnie na siebie wpadaliśmy. Nigdy nie kończyło się to herbatką i ploteczkami.






Pamiętaj! Czytasz, Komentuj!

Mam nadzieję, że ten długo wyczekiwany rozdział wam się spodoba. Z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy. Jestem tylko człowiekiem, więc mogłam przeoczyć kilka rzeczy. ;)

Pierwszy raz napisałam rozdział z taką ilością opisu, ale mam nadzieję, że wa to nie przeraziło i Mam nadzieję, że wam się spodobał i wyjaśnił kilka rzeczy.

PS. Ten rozdział na Wattpadzie był publikowany w 2. częściach.

Pamiętaj! Czytasz, Komentuj!

wtorek, 14 lutego 2017

Rozdział 3


Lucy


     Nie wiedziałam, co się dzieje. Przed moimi stopami leżał martwy mężczyzna, który został zabity przez młodego blondyna stojącego przede mną. Ten dzień nie może być gorszy. Wszyscy giną i to wyłącznie z mojego powodu. Miałam ochotę zacząć krzyczeć, lecz nie mogłam z siebie wydobyć ani jednego dźwięku, wszystkie słowa utkwiły mi w gardle. Mój oddech przyspieszył, oczy zaczęły błądzić, a ręce się trząść. Cała ta sytuacja zaczęła przypominać jakiś dobry film akcji, a zarazem horror.

     Nagle poczułam mocny uścisk na prawym ramieniu i ostre szarpnięcie do tyłu, przez co odwróciłam się przodem do osoby stojącej za mną. To był ten sam chłopak, który zabił mojego napastnika. Nawet nie zauważyłam, kiedy stanął tak blisko mnie. Jego szczęka była mocno zaciśnięta, a jasne oczy skoncentrowane na mnie wydawały się koloru bezchmurnego nieba.

     - Mówiłem, żebyś wsiadła do samochodu! – krzyknął z zaciśniętymi zębami i pociągnął w stronę czarnego Audi.

     Zaczęłam się szarpać, a adrenalina buzowała w moich żyłach jak nigdy. Blondyn nawet nie zareagował na moje ruchy, tylko wzmocnił uścisk i ciągnął mnie dalej, nie zwracając uwagi na moje poczynania i krzyki sprzeciwu. Szybkim ruchem otworzył drzwi od samochodu i wepchnął mnie na tylną kanapę. Uderzyłam głową o przeciwne drzwi, ale gdy chwyciłam klamkę z nadzieją, że będą otwarte i uda mi się uciec od tego mordercy okazały się zablokowane. Szarpanie za kawałek plastiku i błaganie w myślach by się otworzył, poszło na marne. Nie udało się.

     - Szybciej zrobisz sobie krzywdę, niż je otworzysz – powiedział pod nosem blondyn, wsiadając do samochodu. - A wiesz, nie chce mi się tłumaczyć Radzie, jak coś ci się stanie. – Odwrócił się do mnie, przymrużając delikatnie oczy. – Więc zaoszczędź sobie, jak i mi wysiłku i odpuść. - Wyszczerzył zęby w śnieżnobiały uśmiech i odwrócił się przodem do kierownicy.

     Usiadłam prosto i założyłam ręce na piersi. Posyłałam chłopakowi najbardziej jadowite spojrzenie, na jakie było mnie stać. Nie dość, że gada bez sensu, to mnie porywa!

     - Mam nadzieje, że zdajesz sobie sprawę, że porwanie i morderstwo to poważne przestępstwa? – warknęłam.

     Chłopak roześmiał się słysząc moje słowa.

     - Sądziłem, że ratuje ci życie.

     - Raczej je rujnujesz – mruknęłam, zamykając oczy i opierając głowę o lodowatą szybę.

     Gdy wzięłam głęboki uspokajający oddech, poczułam ledwie wyczuwalny zapach drzew, a raczej lasu, przez co się uśmiechnęłam. Jak byłam mała, zawsze o tej porze roku chodziłam z Jonem na długie spacery; tworzyliśmy różne historie o księżniczkach czy potworach żyjących między drzewami lasu znajdującego się niedaleko domu. To były jedne z najfajniejszych chwil w moim dzieciństwie. Zawsze wyczekiwałam ich z utęsknieniem.

     Spojrzałam na krajobraz rozciągający się przed nami. Jechaliśmy na wzgórzu, przez co mogłam dostrzec łąki czy domy postawione w dużych odległościach od siebie. Zazwyczaj tę okolicę zamieszkiwali ludzie pragnący spokoju czy osoby mające dość miejskiego życia.

     - Mogę, przynajmniej wiedzieć gdzie mnie wywozisz? – zapytałam.

     - Nie.

     - A to niby dlaczego?

     Wyprostowałam się i przesunęłam bardziej w stronę środka siedzenia. Poczułam, jak klamra zamontowana między fotelami zaczyna wbijać mi się w plecy.

      - Bo jeszcze wpadniesz na jakiś głupi pomysł.

     W lusterku wewnętrznym klarownie widziałam, jak szczerzy się wyraźnie czymś zadowolony. Mimo szerokiego uśmiechu jego oczy były tajemnicze i skupione na drodze rozchodzącej się przed nim.

     - Nic gorszego nie może mi się już przytrafić od ciebie! – krzyknęłam, uderzając plecami o oparcie fotela.

     Muszę coś wymyślić. Przecież musi być jakiś sposób, aby mu uciec. Nie mam najmniejszego zamiaru poddać się bez walki. Pomyślała.

     Zaczęłam rozglądać się na wszystkie strony, by znaleźć jakąś drogę ucieczki, ale jedyną możliwością były drzwi i okna. Wzięłam głęboki oddech i przysunęłam się bliżej drzwi. Zacisnęłam dłoń w piąstkę, która wydawała się niewielka i zamachnęłam się jak najmocniej, by uderzyć w szybę. Gdy moja ręka zmierzyła się z oknem, stało się coś czego bym się nie spodziewała; moja dłoń odbiła się od przeszkody, a ból rozszedł się po całej garści przez co, aż krzyknęłam.

     - Cholera! – wrzasnął chłopak, gwałtownie hamując samochód, przez co poleciałam do przodu, opierając obie dłonie na przednim siedzeniu, by złagodzić uderzenie. W jednej chwili poczułam niemal torturę, jaką dawało mi stłuczenie. – Mówiłem ci, abyś siedziała spokojnie!

     Szybko odwrócił się do mnie i spiorunował jednym, krótkim spojrzeniem. Nienawidziłam, kiedy ktoś tak na mnie patrzył. Zawsze przechodziły mnie ciarki i miałam okropne poczucie winy, nie miałam pojęcia skąd, to się brało, ale wystarczył ten jeden gest, bym wiedziała, że najprawdopodobniej narobiłam sobie czy komuś kłopotów.

     Chłopak wyszedł z samochodu i podszedł do mnie. Gdy otworzył drzwi z mojej strony, od razu zajął prawie całą przestrzeń, jaka się pojawiła. Zwinnym ruchem chwycił moją obolałą dłoń, która zaczęła puchnąć i westchnął, kręcąc głową.

     - Czemu jesteś taką kretynką? – zapytał widocznie poirytowany.

     - Nie jestem nią. – Podniosłam spojrzenie na chłopaka, dzięki czemu ujrzałam beznamiętny wyraz jego twarzy i kosmyki włosów opadające na oczy.

     - Jesteś, inaczej byś czegoś takiego nie zrobiła.

     - Skąd możesz to wiedzieć?

     - Bo to istny akt desperacji? – Uniósł brwi i lekko pokręcił głową.

     - A co według ciebie mam robić?! – Wyrwałam mu dłoń. – Porywa mnie chłopak, który na moich oczach zabił człowieka! Nie mogę robić nic innego, jak próbować się ratować!

     -Przecież nic mu nie będzie. - Oparł dłonie o dach samochodu i westchnął. Jak on może tak myśleć? Przecież tamten mężczyzna nie miał szans na przeżycie, a jeśli chce mi to samo zrobić? - Jak ty nic nie rozumiesz.

     - Potrafię dodać dwa do dwóch, więc jeszcze źle ze mną nie jest? – Odchyliłam głowę do tyłu i przymrużyłam oczy. Przez jedną niemądrą myśl zamarłam i szybko się wyprostowałam. – Należysz do jakieś sekty?

     - Co? – Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie ze znakiem zapytania wymalowanym na twarzy.

     - Musisz należeć do jakieś sekty albo gangu. Inaczej nie umiem tego wszystkiego racjonalnie wytłumaczyć. Chociaż... – Przerwałam, widząc, jak sztywnieje i rozgląda się na wszystkie strony. Czy to możliwe, że trafiłam w sedno? – Co się dzieje? – Ta długa cisza stała się naprawdę niepokojąca.

     - Są coraz bliżej. – Zacisnął pięści i zatrzasnął drzwi, omal nie uderzając mnie nimi w twarz. Zamrugałam szybko i wypuściłam powietrze z płuc.

     Zwinnie wsunął się na przednie siedzenie i z piskiem opon ruszył. Jechaliśmy niemal tak szybko, że wciskało mnie w siedzenie. Zaczęłam się czuć, jak na jakimś wyścigu rajdowym czy pościgu policyjnym. Z reguły w takich momentach podczas filmu niemal obgryzałam całe paznokcie ze zdenerwowania i z niecierpliwością czekałam na dalszy rozwój akcji.

     Gdy obróciłam się, by zerknąć przez tylną szybę, dostrzegłam goniącą nas czarną terenówkę, która zaczęła się zbliżać. Lekko przymrużyłam oczy, dzięki czemu mogłam dostrzec kierowcę. Cała zesztywniałam. Przecież to niemożliwe. Za kierownicą siedział ten sam mężczyzna, który został zabity na moich oczach, ten sam który najprawdopodobniej przyczynił się do śmierci mojego wuja, mojej jedynej rodziny.

     - Jak to możliwe? – szepnęłam.

     - Co takiego?

     Wróciłam do poprzedniej pozycji siedzącej.

     - Goni nas ten sam mężczyzna, którego zabiłeś przy mnie.

     Wyraźnie słyszałam, jak chłopak wypuszcza powietrze ze świstem.

     - Mówiłem ci, że nic mu nie jest, ale nie sądziłem, że tak szybko nas dogonią. – Zdenerwowanie w jego głosie dało mi znak, że nic dobrego nie może się teraz zdarzyć.

     - Jest szansa, że ich zgubimy? – Zapytałam z nadzieją. Musi być jakiś sposób.

     - Nikła, ale...- Przerwał, a ja krzyknęłam z zaskoczenia, gdy na maskę naszego samochodu wskoczył dobrze zbudowany Mulat z wieloma bliznami niemal na całym ciele. Jego koszulka bez rękawów idealnie ukazuje wiele pamiątek bitewnych.

     Mój towarzysz gwałtownie zahamował, wpadając w poślizg i prawie uderzając w drzewa rosnące tuż przy drodze. Mężczyzna wyszczerzył się i sięgnął ręką za pasek, wyciągając srebrne ostrze.

     - Gdy zacznie atakować, masz wyjść jak najmniej zauważalnie z samochodu i biegnąć ile sil w głąb lasu. – mruknął przez zaciśnięte zęby.

     - Ale...

     - Znajdę cię. – Przerwał mi, a ja jedynie przytaknęłam.




Pamiętaj! Czytasz, komentuj!


Mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Postaram się następny umieścić trochę szybciej.

Proszę o komentarze! Chciałabym znać wasze zdanie co do rozgrywającej się akcji w opowiadaniu i rozwijających się wątków.

Pamiętaj! Czytasz, komentuj!




sobota, 14 stycznia 2017

Rozdział 2


Christopher


    Krążenie po mieście w poszukiwaniu podopiecznego nie jest takie proste. W tym roku rada poszalała. Nie dość, że wysłali mnie praktycznie na drugi koniec kraju, to dostałem znikome informacje o chronionej. Miałem nadzieję, że szybko się uwinę ze wszystkim i zdążę na rekrutację pierwszaków.

     Gdy w końcu odnalazłem właściwą ulicę, od razu zwróciłem uwagę na duży, nowoczesny dom, który jest w nieciekawym stanie. Na pierwszy rzut oka można by pomyśleć, iż właściciele robią remont, ale gdy się do niego przybliżałem byłem zupełnie innego zdania. Drzwi wyrwane z framug leżały po drugiej stronie podwórka, płot był zdewastowany, a w niektórych oknach szyby zostały powybijane.

     Szybko zatrzymałem się pod posiadłością i wysiadłem z samochodu, jednocześnie wyjmując jedno z ostrzy schowanych w skórzanej kurtce, którą miałem narzuconą na ramiona. Uważnie podążyłem w stronę budynku, pozostając czujnym i wytężając wszystkie zmysły. Z każdym krokiem, jaki stawiałem, upewniałem się w myśli, że za całą sytuacją stoją Łowcy. Długie i głębokie zadrapania na ścianach wykonane ostrzami, które pozostały w murze były znakiem szczególnym jednej z grup wojowników. Łowców północy. Rzadko napotykaliśmy ich w tym wymiarze, ale gdy już stają na drodze są mocnym przeciwnikiem. Uważani byli za jednych z najlepszych wojowników.

     Słysząc szmery z sąsiedniego pomieszczenia, zacisnąłem mocniej dłoń na rękojeści ostrza i przywarłem do ściany tuż przy drzwiach do pokoju. Zacząłem błądzić oczami po wszystkim w zasięgu wzroku, ale nie dostrzegłem, niczego co mogło, by mi pomóc. Zamknąłem oczy, zwolniłem oddech i zacząłem wsłuchiwać się w coraz głośniejsze uderzenia stóp o drewnianą podłogę. Gdy byłem pewien, iż przeciwnik jest na wyciągnięcie ręki, zrobiłem półobrót w stronę przejścia i gdy stanąłem oko w oko z wrogiem, od razu uniosłem prawe kolano i z całej siły kopnąłem mężczyznę; który poleciał na drugi koniec pokoju, uderzając plecami o ścianę. Wybił się na rękach i stanął na lekko ugiętych nogach. Był barczystym mężczyzną o długich włosach zebranych w kucyk. Jego twarz pokrywały liczne blizny od cięcia i kilka od oparzeń. Widać było, że przeżył nie jedną zaciętą bitwę. Wyszczerzył zęby w dziwny uśmiech i zarechotał pod nosem.

     - Chłopcze myślisz, że mnie pokonasz? - Jego głęboki głos rozbrzmiał w pomieszczeniu.

     - Nie. - Pokręciłem głową.

     Rzuciłem się biegiem w stronę Łowcy, atakując go sztyletem trzymającym w prawej dłoni. Niestety ten szybko chwycił moje przedramię w żelaznym uścisku i wykręcił do tyłu, wytrącając ostrze z mej dłoni, jednocześnie podcinając mi nogi. Uderzyłem z impetem kolanami o drewnianą podłogę.

     - Miałeś rację. Nie wygrasz ze mną - warknął mi do ucha. - Jestem niepokonany! - Mocniej wykręcił moją ręką, na co syknąłem z bólu, klęcząc przed nim. - Myślisz, że skąd mam te blizny? - zapytał, przez co się poruszyłem i poczułem nieprzyjemne uwieranie w lewym bucie. Zacisnąłem szczękę i wygiąłem się do tyłu, gdy mężczyzna, szarpną mną. - Wygrałem więcej bitew, niż jesteś w stanie zliczyć.

     Wykorzystując niewygodną pozycję, sięgnąłem do buta i wyjąłem sztylet opuszkami palców, który przeważnie w nim nosiłem. Sprawnym ruchem wbiłem ostrze w nogę przeciwnika, przeciągnąłem w dół, tworząc długą oraz głęboką ranę i równie szybko je wyjąłem. Łowca zawył z bólu. Wykorzystując obecną postawę mężczyzny, wyrwałem się z jego szponów i obróciłem przodem do rywala. Zadałem kolejny cios i kopnąłem z całej siły. Znów uderzył o ścianę, tym razem tworząc w niej liczne pęknięcia. Gdy padł na podłogę, podszedłem do ciała i przyłożyłem podeszwę buta do jego gardła, lekko naciskając na ofiarę.

     Wyraźnie było widać, że Łowca był, oszołomiony co oznaczało, iż moje lata nauki technik walk nie poszły na marne. Jeszcze z żadnym nie przegrałem.

     - Gdzie jest dziewczyna?! - krzyknąłem, naciskając na mężczyznę, przez co odciąłem mu dostęp do powietrza.

     Uderzenie w odpowiednim miejscu i odcięcie dostępu do tlenu północnemu jest niczym czerwona płachta dla byka zaraz po tym, jak powróci do pełni sił. Niestety można ich zabić jedynie ostrzem wypalonym przez Szklane Siostry w świętych ogniach bądź poprzez spalenie; niestety teraz nie mogłem podłożyć ognia. Rada, by mnie zabiła. Uważają, że te środki są przeznaczone na wyjątkowe, sytuacje bądź takie, w których nie będzie żadnych świadków pożaru. Uważam, że są to bezsensowne zasady, które nas wręcz ograniczają.

     Mężczyzna się wyszczerzył, co sprawiło, iż miałem ochotę wręcz go zabić. Widząc siniejącą twarz człowieka, obróciłem sztylet między palcami, zdjąłem stopę z szyi przeciwnika i kucnąłem tuż przy ciele. Rana szatyna zabliźniała się powoli, a kolory w ślimaczym tempie powracały. Zacząłem jeździć ostrzem tuż przy jego gardle, lekko naciskając na skórę.

     - To jak, dogadamy się?

     - Przecież mnie nie zabijesz tym nędznym kawałkiem żelastwa. - Zaśmiał się. Westchnąłem teatralnie i naciąłem skórę Łowcy, przez co jego oczy powiększyły się, a szkarłatna ciecz zaczęła powoli uchodzić z jego ciała.

     - To jak będzie?

     - Możesz mi skoczyć. - Splunął. - Ona jest nasza. - Wyszczerzył wypiłowane ostro zęby.

     - A miałem taką nadzieję, że stałeś się osobą rozumną. - Wbiłem ostrze w jego gardło. - Święcony kawałek żelastwa jednak coś zrobił. - Wstałem i podniosłem ostrze leżące nieopodal kanapy.

     Rozejrzałem się po zdemolowanym pomieszczeniu. Z łatwością dostrzegłem mężczyznę leżącego w kałuży krwi tuż za kanapą. Podszedłem do niego. Wyglądał wręcz okropnie. Łowcy nieźle go pokiereszowali. Był pobijany, popuchnięty i poraniony, ale jednakowo był martwy. Wielka rana na czole po strzale we wszystkim mnie upewnia, lecz mimo wszystko mężczyzna strasznie mi kogoś przypomina.

     Ostatni raz spojrzałem na Północnego i wyszedłem z domu. Stojąc przy samochodzie, dobiegły do mnie krzyki z drugiego końca ulicy. Bez namysłu wsiadam do pojazdu i ruszam z piskiem opon w stronę potyczki. Będąc kilka metrów przed szarpaniną, dostrzegłem znajomego Północnego. Za często się na niego natrafiam, by go nie rozpoznać z takiej odległości. Ostatnim razem walczyliśmy przeciwko sobie kilka dni temu, podczas gdy wyruszyłem na poszukiwania i natrafiłem na grupę Łowców.

     Ostro zahamowałem tuż przed nim i dopiero gdy wysiadłem, dostrzegłem dziewczynę, którą atakował. Bez namysłu wykorzystując fakt, iż jest zajęty i nie zwraca uwagi na nic prócz swej ofiary, wycelowałem sztyletem, który zgarnąłem z podłogi w tym nieszczęsnym domu i trafiłem między kręgi szyjne Łowcy, przynajmniej mam taką nadzieję. Gdy dziewczyna wyrwała się z jego uścisku i odwróciła, dopiero teraz mogłem się jej lepiej przyjrzeć. Jej długie kasztanowe loki okalały delikatne rysy bladej twarzy, a duże zielone oczy były przesycone strachem. Raz spoglądała na mnie, a raz na nieprzytomnego mężczyznę leżącego u jej stóp.

     - Wsiadaj do samochodu!



Pamiętaj! czytasz, komentuj! 


I jak wam się podoba nowy rozdział? Akcja cięgle wrze. ;)

Pamiętaj! czytasz, komentuj! 


Rozdział 1


Lucy



     Gdy stanęłam przed domem, zamarłam. Drzwi wyrwane były z futryny, a podwórko przypominało istne pobojowisko. W sekundę stworzyłam niezliczoną ilość możliwych zdarzeń, jakie mogły mieć tu miejsce, ale musiałam, wiedzieć co się tu wydarzyło.

    Niepewnie ruszyłam w stronę budynku. Moje nogi lekko się trzęsły, dłonie dygotały, a serce waliło niczym opętanie. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Korytarz oraz salon wyglądały niczym miejsce walki. Wszędzie leżały odłamki szkła czy mebli. Stolik w salonie był połamany, a biała kanapa cała podziurawiona i pobrudzona nie mówiąc już o ozdobach ściennych, których niewiele przetrwało.

     Idąc między przeszkodami, starałam się stąpać najdelikatniej i uważnie tak by nie było słychać moich kroków. Nie wiedziałam, czy ktoś nadal jest w domu.

     Gdy dostrzegłam stopy wystające za kanapy oprawione w doskonale znane mi buty, od razu popędziłam w stronę wuja i padłam na kolana tuż przy jego ciele. Był zakrwawiony i poobijany. Na śnieżnobiałej koszuli tworzyły się coraz większe plamy krwi. Warga mężczyzny była spuchnięta i zraniona, nos najprawdopodobniej złamany, a prawe oko całe sine.

     - Wuju? - lekko nim potrząsnęłam z nadzieją, że w jakikolwiek sposób mi odpowie. Niestety tak się nie stało.

     Kompletnie nie wiedziałam co mam robić. Wszystko, czego uczyłam się o udzielaniu pomocy w podobnych przykładkach, nagle wyparowało. Zaczęłam rozglądać się wokoło, szukając czegokolwiek, co mogłoby mi w jakikolwiek sposób pomóc. Mój wzrok padł na torbę, którą miałam przewieszoną przez ramie, zaczęłam szukać w niej swój telefon. Gdy wybierałam numer ratunkowy, moja dłoń została chwycona i szarpnięta, a komórka wyślizgnęła się między palcami. Pisnęłam na niespodziewany ruch wuja. Cały czas myślałam, że jest nieprzytomny. Jego klatka piersiowa bez przerwy poruszała się delikatnie, niemal ledwo dostrzegalne.

     Spojrzałam prosto w oczy mężczyźnie. Ku mojemu zaskoczeniu były otwarte, przynajmniej na tyle ile pozwalał mu jego stan. Mimo pocieszającego uśmiechu, który ukazał się na jego twarzy, to w oczach widziałam cierpienia. Zawsze podziwiłam w nim to, iż próbował nie okazywać mi swego bólu czy też swych słabości.

     – Nie! – spojrzałam na niego nie zrozumiale, zupełnie nie wiedziałam, o co chodzi, przecież potrzebna jest mu pomoc. – Lucy, i tak mi już nie pomogą - wychapał ciężko. Wyraźnie można było usłyszeć, z jakim trudem wypowiada każde słowo.

     - Proszę cię, nie opowiadaj głupot, już nic nie mów...

     - Dziecko mi już nic nie pomoże. Twoje życie jest o wiele cenniejsze od mojego. – Jego słowa sprawiły, iż receptory w moim mózgu zaczęły pracować na najwyższych obrotach. – Miałem cię chronić, przyrzekłem to twoim rodzicom, ale nie udało mi się. – Swoją drugą rękę w ostatku sił przeniósł na moją dłoń. Delikatnie otworzył pięść, z której wypadł naszyjnik. Miałam wrażenie, że skądś go kojarzę – piękny rubin w kształcie serca umieszczony na delikatnym, srebrnym łańcuszku. – Należał do twojej matki. Jest kluczem do wszystkich twych pytań. – Jego głos stawał się coraz słabszy. Na moich oczach życie z tego mężczyzny uchodziło, a ja nie umiałam mu pomóc. Czułam, jak po moich policzkach zaczynają płynąć słone łzy. – Zrób coś dla mnie Lucy – spojrzałam na niego niepewnie, nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, lecz byłam pewna, że spełnię jego prośbę. Jest moją jedyną rodziną, to on poświęcił lata swojego życia na wychowanie mnie.  Doskonale wiedziałam, że mnie kocha i skoczyłby za mną w ogień, nie miał własnych dzieci, ale byłam dumna z tego, iż uważał mnie za własną córkę.

     – Zrobię. Co zechcesz, tylko zostań ze mną – wychlipałam, pociągając nosem. – Nie możesz mnie zostawić.

     – Zawsze będę z tobą - wyszeptał. – Miej go przy sobie — spojrzał na naszyjnik — i uciekaj. Nie mogą cię... - urwał, gdy z drugiego końca domu dobiegły nas ciężkie kroki dudniące po całym budynku nierównym rytmem i odgłosy rozmowy, z której nic nie rozumiałam. Spojrzałam spanikowana w tamtą stronę. Dźwięki się nasilały. Jon chwycił mnie za przedramię, przez co moje serce zaczęło bić jak nigdy. Miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy mi z piersi. - Uciekaj. Już!

     Nie wiedziałam co mam robić i z kim do czynienia, ale bezgranicznie ufałam Jonowi. Nie był tylko moim wujkiem czy opiekunem prawnym, był przyjacielem, z którym mogłam się dzielić wszystkimi troskami.

     Automatycznie chwyciłam torbę, do której wrzuciłam naszyjnik oraz telefon leżący na moich udach i popędziłam w stronę wyjścia. Niestety potknęłam się o złamaną, metalową nogę ławy, która poturlała się na drugi koniec salonu, przez co wywołał się hałas.

     - Słyszałeś to?! - zza ściany dobiegł głęboki męski głos, a ja zastygłym. Miałam wrażenie, że to ostatnie chwile mojego życia. - Sprawdzę co to.

     Kiedy gość zaczął wyłaniać się zza drzwi od kuchni, w lustrze mogłam ujrzeć jego odbicie. Był barczystym, muskularnym mężczyzną o oliwkowej karnacji i krótko przyciętych włosach. Nie mógł mieć więcej niż trzydzieści lat. Wyglądał groźnie i to bardzo. Sam jego głos mnie przerażał, ale gdy go zobaczyłam, od razu wiedziałam, że śmierć z jego rąk będzie bardzo bolesna. Gdy wyszedł z kuchni, jego spojrzenie padło na mnie z zaciśniętą szczęką, na co przełknęłam.

     Gdy naprawdę dotarło do mnie, że zaraz mogę zginąć, od razu usłyszałam głos Jona, który każe mi uciekać. Zebrałam się w sobie i postanowiłam zaryzykować. Puściłam się pędem przed siebie z nadzieją, iż go zgubię.

     -Zatrzymaj się! - usłyszałam za plecami. Doskonale wiedziałam, że na pewno będzie mnie, któryś z nieznajomych gonił. - I tak cię dopadnę.

     Starałam się najszybciej jak to możliwe przebierać nogami. Biegłam między znajomymi domkami. W większości ogródków znajdujących się na mojej ulicy bawiłam, się jako małe dziecko. John często prosił nasze sąsiadki, by się mną zajęły przez kilka godzin czy dni, gdy opiekunka nie mogła przyjść, a pilnie musiał wyjechać w delegacje czy po prostu wyjść do pracy lub załatwić jakieś sprawy. Większość z tych kobiet to starsze babcie, które z chęcią oferowały mu pomoc.

     Gdy wybiegałam z ulicy na której mieszkałam, do moich uszu dobiegł strzał dobiegający najprawdopodobniej z mojego domu. Ten dźwięk sprawił, że miałam najczarniejsze myśli oraz wystarczył, abym się zatrzymała.

     Za plecami usłyszałam złośliwy śmiech. Powoli odwróciłam się na pięcie i stanęłam przed mężczyzną, którego dostrzegłam w domu. Głośno przełknęłam ślinę nie wiedząc co może się wydarzyć. 




Pamiętaj! czytasz, komentuj! 


I jak wam się podobał pierwszy rozdział?

Co wam się w nim podobało, a co nie?

Co waszym zdaniem teraz stanie się z Lucy?

Pamiętaj! czytasz, komentuj! 


wtorek, 10 stycznia 2017

Prolog





     - Opiekuj się nią Jon.

     Czułam łzy napływające do oczu. To chwila, w której muszę opuścić własne dziecko. Miałam wrażenie, jakby moje serce rozdzierało się na pół, a po policzkach snuły się rzeki łez. To tak bardzo boli. Znałam od początku konsekwencje swoich czynów, ale żyłam z nadzieją, że to zrozumieją. Tak się jednak nie stało.

     Będąc tu, zakochałam się i to ze wzajemnością. Od początku wiedziałam, że to uczucie, jakim darzy mnie Ehtan, jest szczere do granic możliwości, może nawet i bardziej. To wszystko upewniło mnie w tym, aby podjąć to ryzyko i żyć przy boku tego mężczyzny.

     Spojrzałam na bruneta trzymającego nasze maleństwo opatulone w srebrny kocyk z wyhaftowanym sercem otoczonym wijącymi się pnączami róż. Ten niewielki haft może się wydawać niektórym ekstrawagancki, zbędny, a nawet kiczowaty, ale dla mnie jest symbolem czegoś wielkiego, czegoś, co ma znaczny wpływ na mnie i być może na moją córkę.

     Delikatnie pogłaskałam główkę tego kilkudniowego szkraba, na co zaczęła wiercić rączkami i otworzyła te swoje wielkie szmaragdowe oczy. Jej spojrzenie było ucieleśnieniem delikatności, ale i siły, jaka w niej wrze. Jestem pewna, że za każdym razem, gdy zamknę powieki, ujrzę te wielkie oczy przepełnione chochlikami.

     Wyrośnie na piękną i silną kobietę. Kobietę, której przeznaczone są wielkie czyny. W moim, świecie od stuleci zawistowało się jej narodziny. Wyrocznia co roku wysyłała do wszystkich miast, wiosek do każdej osady posłańca głoszącego nadejście władczyni obu krain.

     Delikatnie się uśmiechnęłam i nachyliłam, aby złożyć pocałunek na czole córki.

     - Możesz być pewna, że będę. - Odparł starszy brunet.

     Gdy ich poznałam, miałam problem z odróżnieniem jednego od drugiego. Jon jest starszym bratem Ethana. Mimo niewielkiej różnicy wieku obaj są do siebie zaskakująco podobni. Nauczyłam się odróżniać braci poprzez detale, jakie ich różnią. Z czasem nie było już to potrzebne.

     W oczach ukochanego dostrzegłam ten sam ból, który mnie ogarną. Cała ta sytuacja wydawała się tragiczna, a zarazem śmieszna. Wiem, że jeśli przejdziemy przez bramę, to będzie już wyprawa w jedną stronę. Nie wrócimy do tego świata, a po drugiej stronie czyhają liczne niebezpieczeństwa. Czeka świat zupełnie inny od tego w jakim przez ostatnie miesiące żyłam.

     Ostatni raz się rozejrzałam po bogato urządzonym pomieszczeniu. Wzorzysta tapeta wypełniała wszystkie ściany. Na oknach znajdujących się naprzeciw nas draperie lekko przysłaniały szyby, z których widok rozprzestrzeniał się na bajeczne ogrody. Fotele umieszczone naprzeciwko kominka przykryte były śnieżnobiałymi prześcieradłami, by nie zabrudzić je przy czyszczeniu paleniska. Nie rozumiem tego, ale no cóż. Nie ja decyduję o tym, co się dzieje w posiadłości, choć ten sposób nie jest dla mnie jasny. Czy nie łatwiej byłoby je po prostu przestawić?

     Wzięłam głęboki oddech i znów spojrzałam na Ethana, który zaciskał swoją kwadratową szczękę. Wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Jego ciemne oczy się szkliły, a oddech był nierówny. Delikatnie pogładziłam jego idealnie gładki policzek.

     - Chyba już czas. - Wychlipałam przez łzy, które mnie nie opuszczały. Mężczyźni tylko przytaknęli.

     Podeszłam do ogromnego lustra, oprawionego w złotą ramę przyozdobioną licznymi kamieniami szlachetnieli. Zdjęłam swój naszyjnik i w miejscu brakującego kamienia przyłożyłam swój, by oświetliło nas ostre światło, które po chwili przygasło, a lustro przybrało powłokę przypominającą tafle wody.

     Przełknęłam gule w gardle i wyjęłam naszyjnik z ramy. Podeszłam do niemowlaka, ostatni raz ucałowałam jej czółko i położyłam ozdobę na kocyku, tak by nie spadła.

     - Noś go zawsze i bądź pewna, że będziemy przy tobie. Niebawem będziemy znów razem, zobaczysz.



Pamiętaj! czytasz, komentuj! 


Pamiętajcie, że Prolog z reguły nawiązuje do przeszłości lub innych wydarzeń, więc nie zniechęcajcie się nim. ;)

Akcja ciągle będzie wrzeć.

Pamiętaj! czytasz, komentuj!