środa, 10 maja 2017

Rozdział 4


Lucy



      Biegłam tak długo, jak tylko byłam w stanie. Nie miałam pojęcia, która była godzina, ale zrobiło się dość chłodno, a słonce zaczęło zachodzić, ukazując czerwono pomarańczowe barwy na niebie.

      Co pewien czas potykałam się o wystające korzenie drzew lub własne nogi. Nigdy nie zapuszczałam się w te lasy, aż tak daleko, przez co zapewne straciłam orientacje w terenie. Nie trudno było się zgubić, a zwłaszcza o tej porze dnia, ale mimo to szłam dalej z nadzieją, że ten chłopak mnie znajdzie. Przecież to obiecał, a w tamtym momencie zaufałam mu, więc nie mogło być inaczej.

      Spontanicznie spoglądałam za siebie, by upewnić się, czy ktoś nie podąża za mną. Nie miałam pojęcia, co wówczas bym zrobiła. Już wystarczająco się bałam i cały czas modliłam, by wszystko skończyło się dobrze.

      Każde pęknięcie gałęzi czy szelest liści sprawiał, że podskakiwałam ze strachu. Nigdy nie byłam odważną osobą. Sam widok malutkiego pająka powodował, iż miałam ochotę uciekać z krzykiem. Odkąd pamiętałam, cierpiałam na arachnofobię. Często uprzykrzało mi to życie, nie raz próbowałam z tym walczyć, lecz z marnym skutkiem.

      Widząc miejsce gęściej zarośnięte krzewami, bez zastanowienia skierowałam się ku niemu. Nogi już dawno zaczęły mnie boleć, a płuca niemal piec. Cały czas bez wytchnienia biegłam bądź szybko szłam. Opadłam niemal całkowicie z sił.

      Usiadłam na lekko wilgotnej i zimnej ziemi, opierając się o korę drzewa. Mimo twardego siedziska i oparcia czułam, jak moje mięśnie się relaksują. Ta chwila odpoczynku była mi potrzebna, to było niemal błogie uczucie. Odchyliłam głowę i przymknęłam oczy.

      Ostatni raz tak się czułam, gdy wraz z Evą w wieku ośmiu lat po raz pierwszy składałyśmy samodzielnie namiot. Korzystając z okazji, że lato było ciepłe i się kończyło, postanowiłyśmy zrobić biwak w jej ogródku. Byłyśmy tak uparte, że nie zajrzałyśmy do instrukcji oraz krzyczałyśmy na każdego chcącego nieść nam pomoc. Pręty stelażu walały się niemal wszędzie wokół, a my piekliłyśmy się ze złości prawie do czerwoności. Nic nie mogłyśmy ze sobą połączyć. W końcu poddałyśmy się i pobiegłyśmy do środka domu Evy. Teraz tak myśląc, nie popisałyśmy się wytrwałością, ale mimo to miłą niespodzianką był złożony namiot i rozpalone ognisko, które zastałyśmy po powrocie na dwór. Do tej pory nie wiedziałyśmy, kto zrobił nam taką przysługę, lecz to było niezapomniane lato.

      Słysząc trzask gałęzi, automatycznie się wyprostowałam i skierowałam spojrzenie w kierunku, z którego dobiegł dźwięk. Przez gałęzie obrośnięte zielonymi liśćmi dostrzegłam czarne ciężkie buty i równie ciemne spodnie. Nie wiedziałam, kim jest intruz, ale moje tętno od razu przyspieszyło. Jego ruchy wyglądały na pewne i dobrze przemyślane.

      A jeśli to jeden z tych morderców?! Nie poradziłabym sobie. To będzie mój koniec, przecież nie może się tak skończyć moje życie.

      Mój oddech stawał się nieregularny. Brałam co rusz to coraz głębsze wdechy. Zaczynałam panikować i jednocześnie modlić się, by mnie nie zauważył, aby przeszedł obok mnie i nie zorientował się, iż ktoś jest tak blisko niego.

      Zrobił kolejne kroki w moją stronę, na co zacisnęłam mocno oczy i ugryzłam moją opuchniętą dłoń, by nie krzyknąć, a jeśli nawet, by stłumić ten odgłos.

      - Błagam, odejdź; błagam, odejdź; błagam, odejdź... - Powtarzałam w kółko w myślach.

      Nagle ktoś szarpnął rękę, którą zagryzałam, przez co ją puściłam i gwałtownie otworzyłam oczy. Nim zdążyłam zareagować krzykiem, który zapewne zbudziłby zmarłego, obca dłoń mocno przyległa do moich ust, powstrzymując ten odruch obrony. Była ciepła i duża od razu wiedziałam, że należy do mężczyzny. Mimo wszystko próbowałam krzyczeć i się wyszarpać z objęć napastnika, ale te działania poszły na marne, był za silny. Moje szanse pogrzebały się zapewne w momencie, gdy oplótł rękę dokoła mojego pasa, skutecznie osłabiając moją pozycję.

      - Przymknij się. – syknął znajomy głos, na którego dźwięk odczułam ulgę. – Chyba nie chcesz, by nas zauważył? – Jedynie pokręciłam głową w odpowiedzi. Jego dłoń nadal była przyciśnięta do moich ust. – To dobrze. – powiedział cicho i przeciągając słowa.

      Odsunął rękę od moich warg i po cichu oraz niewiarygodnie uważnie przysunął się trochę głębiej w zarośla krzewów. Podczas tych kilku ruchów nie wydał się żaden dźwięk. Brak szelestu liści, złamanej gałęzi czy dźwięku ocieranych ubrań.

      Obserwowałam go uważnie. Jego lewa ręka powędrowała do buta i powili, wyjął z niego ostrze, na którego widok zamarłam. Przełożył srebrny sztylet do prawej dłoni i delikatnie włożył obie ręce między gałęzie krzewu. Parę mocnych ruchów i gardłowy, głośny krzyk.

      Zamrugałam kilka razy, nie wiedząc czego dokładnie, byłam świadkiem. To był krzyk tego blondyna czy mordercy, który kręcił się tu, jak by czegoś pilnował? Może wiedział, że tu się kryję?

      Spojrzałam na chłopaka, nie mogąc wydusić żadnego słowa. Znów to samo. Wędrowałam spojrzeniem z jednego miejsca do drugiego nie mogąc pojąć, co właściwie się właśnie wydarzyło.

      Blondyn wstał ze sztyletem w dłoni, z którego ściekała krew. Wytarł szkarłatną ciecz o liście krzewu i odwrócił się przodem do mnie. Jego wyraz twarzy był nie wzruszony, jak by nie ruszył go fakt, że najprawdopodobniej zabił człowieka. Przełknęłam głośno ślinę i spojrzałam na miejsce, w którym zapewne leżał człowiek.

      - Nie żyje? – spytałam drżącym głosem.

      Chłopak westchnął i przewrócił oczami.

      - Rusz się, mamy co najmniej dwadzieścia minut...

       -Nie odpowiedziałeś na moje pytanie! – warknęłam, wstając, a zaraz potem stanęłam naprzeciw niego. Nie miałam pojęcia, skąd tak nagle zebrało się we mnie tyle odwagi.

      Mruknął coś niezrozumiałego pod nosem i chwycił moją dłoń. Pociągnął mnie mocno za sobą, gdy ruszył szybkim krokiem przed siebie. Zaczęłam się szarpać, próbując wyswobodzić rękę z jego żelaznego uścisku. W pewien sposób czułam się jak więzień. Cieszyłam się, że jest, przymnie ten chłopak, mimo iż do tej pory nie poznałam jego imienia. Przynajmniej nie byłam w tym wszystkim sama oraz z nim miałam szanse na przeżycie. Nie miałam pojęcia, o co w tym wszystkim chodziło, lecz chciałam wiedzieć. To było znacznie silniejsze ode mnie. Było to w tej chwili tajemnicą, którą musiałam odkryć.

      - Możesz z łaski swojej przestać się stawiać i mi zaufasz?! Wiem co robię! – Wzdrygnęłam się na dźwięk jego krzyku. Może przesadziłam?

      - Nadal nie odpowiedziałeś. – Warknęłam, patrząc mu prosto w oczy. Widniała w nich złość i coś jeszcze, coś, czego nie mogłam zidentyfikować. Było kolejną tajemnicą do odkrycia.

      - Odpowiem na wszystkie pytania, ale nie teraz. Nie ma na to czasu. – Wziął głęboki wdech, który najprawdopodobniej miał go w jakiś sposób uspokoić. – Nie wiem jak ty, ale życie jest mi miłe i chętnie będę z niego korzystał jeszcze przez wiele lat!



~*~



   Szliśmy bez wytchnienia już dobre kilka godzin. Na dworze było chłodno, a wokół słychać głosy sów, wycia wilków i szum liści spowodowany co rusz to na nowo zrywającym się wiatrem. Chłodne powietrze powodowało, iż na moim ciele tworzyła się gęsia skórka i co jakiś czas przechodziły mnie dreszcze. Z każdym krokiem, jaki postawiłam przed siebie, idąc za chłopakiem, zadawałam sobie pytanie, dlaczego ja? Co takiego w życiu zrobiłam, że odpłaca mi się w taki sposób. Na chwilę obecną nie miałam już nikogo na tym świecie i byłam skazana na tego dupka.

      Po głowie chodziły mi słowa blondyna, które były zarówno obietnicą, jak i szansą na prawdę. Bardzo chciałam ją usłyszeć. To być może byłaby jedyna szansa na pojęcie tego wszystkiego i połączenia w logiczną całość.

      Chłopak ze znienacka chwycił mnie za nadgarstek i zamknął go w stalowym uścisku. Spojrzałam na niego niepewnie i pełna obaw. O co mu mogło chodzić?

      - Co się znowu stało? – Zmarszczyłam brwi.

      - Odpoczniemy chwilę. – odparł, wskazując na pobliskie drzewo z niesamowicie dużym pniem oraz ogromnymi, wystającymi korzeniami, których widok sprawił, iż ta perspektywa była bardzo niezwykle kusząca.

      Korzenie wspinały się po urwisku, tworząc nieregularne kształty i idealne schronienie. Korona drzewa niosła się wysoko nad szczytami innych drzewostanów. Gdyby się wdrapać na samą jego górę, można by uzyskać niesamowity widok, jak i punkt obserwacyjny.

      Pytanie brzmi czy nas nie dogonią, czy nas nie zaatakują, czy dotrwamy do poranka?

     - Jesteś pewny?

     - Spodziewałem się raczej słowa, dziękuję – zakpił.

     - Przeprasza – powiedziałam z wyrzutem. – Mam nadzieję, że teraz było dobrze.

     Podeszłam do wybranego przez młodego mężczyznę miejsca i usiadłam, opierając się o twardy i nierówny pień, wcześniej ściągając przełożoną przez głowę torbę, którą upuściłam przy stopach. Wilgotna ściółka leśna sprawiła, iż miałam wrażenie, że moje spodnie nabierają wilgoci, a pojedyncze igiełki wkuwają się w materiał mojego ubrania.

      - Dlaczego jesteś taka opryskliwa?

      Spojrzałam na zaczynającego zbierać gałęzie chłopaka, których wokół nas leżało całe mnóstwo. Wyprostował się, podnosząc kolejny kawałek drewna i spojrzał na mnie. Te niebieskie oczy niosły w sobie wielką historię oraz pytanie skierowanie do mnie. Ja również pytałam wiele razy, ale czy uzyskałam odpowiedź?

      - Wysil się trochę, to może się dowiesz – mruknęłam pod nosem.

      Podszedł bliżej mnie i u moich stóp rzucił stos gałęzi. Wypuścił powietrze z ust i odchylił głowę, przecierając dłonią twarz. Przypomniało mi to sytuację, gdy wujek Jon wściekał się na mnie, ale próbował nie wybuchnąć. W jakiś sposób ten gest hamował jego reakcję. Może w przypadku blondyna było podobnie. Ale czy był powód, aby się na mnie złościł?

      Usiadł przy mnie z głośnym westchnieniem. Spojrzałam na niego niepewnie. Przyglądał mi się uważnie. Miałam wrażenie, jakby obserwował każdy mój najmniejszy ruch.

      Marzyłam o cofnięciu się w czasie, wcześniejszym powrocie do domu i niedopuszczeniu do śmierci Jona. Zwłaszcza nie do tak brutalnej. Nie wiem, jakbym tego dokonała, ale zrobiłabym niemal wszystko. Kochałam wuja całym sercem i oddałabym wiele, by był szczęśliwy.

      Rzeczywistość, która mnie dogoniła była znacznie bardziej brutalna i ubarwiona w wiele cierpień oraz tajemnic. Jak miałabym sprostać wyzwaniom nadsyłanym przez los, nie znając podstawowych faktów oraz najoczywistszych rzeczy?

     - Nie wiem nic – wyszeptałam drżącym głosem. – Nie mam bladego pojęcia o tym, co się dzieje. – Chłopak uniósł na mnie wzrok, a ja podkuliłam kolana do piersi i oparłam o nie policzek. – Wiem jedynie, że ściga nas banda morderców, a porwał mnie jakiś blondyn, którego nawet imienia nie znam. – Westchnął i obrócił głowę, opierając jej czubek o chropowaty pień drzewa.

     - Christopher Forten.- odparł po chwili ciszy, a ja zmarszczyłam brwi.

     - Słucham? – nie dowierzałam własnym uszom.

     - Tak się nazywam.

      Ponownie spojrzał na mnie tym razem z lekkim śnieżnobiałym uśmiechem, w którym mogłabym się zatracić. Można by pomyśleć, że chciał mnie nim oczarować, lecz to nie zadziałało. Był przystojnym młodym mężczyznom, ale wyglądał na takiego, który niesie kłopoty i się raczej nie pomyliłam.

      - Możesz mi coś więcej powiedzieć? – oparłam brodę o kolana i zaczęłam się wpatrywać w ptaki budujące gniazdo na sąsiednim drzewie. – O tym wszystkim, co mnie spotkało w najbliższych godzinach?

      - Nawet nie wiedziałbym, od czego zacząć.

      Christopher podniósł się i podszedł do stosika drewna, który rzucił wcześniej przede mną. Obok patyków zaczął zgarniać butem ściółkę z podłoża, a gdy ogołocił wystarczający fragment ziemi, przeniósł gałęzie w świeżo odkryte miejsce. Ułożył szczapy drewna na kształt wigwamu, tak by ich końce na dole tworzyły okrąg, a na górze się stykały.

      Obserwowałam uważnie każdy jego ruch, gesty, które wydawały się pewne i dobrze przemyślane. Robił wszystko z niezwykłą precyzjom oraz gracjom.

      - Najlepiej od początku. – mruknęłam cicho po jakimś czasie, wiedząc, że mnie usłyszy.

      Obrócił się na pięcie przodem do mnie, wyjmując z kieszeni czarnych spodni srebrną kieszonkową zapalniczkę; obrócił ją kilkakrotnie między palcami i kucnął, przy stosiku drewna podpalając go.

      Jasne światło zaczęło ukazywać się powoli w formie ognia, niosąc niezwykle przyjemne ciepło. Mimo odległości niewielki gorąc przyjemnie ogrzewało moje zziębnięte ciało.

      Szybko wstałam i podeszłam do paleniska, przy którym uklękłam i wyciągnęłam przed siebie dłonie, które zostawały ogrzewane przez powoli rozwijające się płomienie.

     Christopher podszedł do mnie bliżej i ukucnął. Spojrzałam na niego wyczekująco.

     - Dzień wyborów jest dla nas jednym z najważniejszych dni w życiu. Co roku w Akademii Verum przez Radę zostaje wybrana jedna osoba spośród grona uczniów, jest nią najbardziej odpowiednia osoba, która ma za zadanie chronić podopiecznego. Z reguły chronionym jest członek bardzo ważnej rodziny bądź ma w sobie coś wyjątkowego, przez co królowa chce go chronić; to właśnie ona wskazuje podopiecznego. – Chris dorzucił do ognia kilka patyków, by podtrzymać ogień.

     - Czyli jesteście podlegli monarchii – stwierdziłam uradowana faktem, że nareszcie czegoś się dowiaduję.

     - Można tak to ująć. – Blondyn podrapał się po karku. - W naszym świecie jest kilka królestw, jak i wymiarów z reguły inny wymiar ma innych władców, ale nasz niestety jest wyjątkiem, został podzielony wiele wieków temu na królestwo północne i południowe. Oba liczą się odrębnymi prawami. Północni jak już zauważyłaś, są okrutni, oczywiści nie wszyscy, ale w większości. W ich królestwie panuje chaos, nieszczęście, mrok. Są stworzeniami mściwymi; to właśnie przez nich nie możemy podróżować między wymiarami. – Opowiadał to wszystko z niesamowitą pasją, która wręcz od niego emitowała. Jego spojrzenie było utkwione w ogniu, jak by to wszystko z niego wyczytywał. – Jakimś sposobem to uniemożliwiają. Gdyby się udało otworzyć, choć by jedno przejście ich szanse, byłyby wręcz zerowe. Raz w roku wyrocznie używają swojej mocy, którą gromadzą przez cały rok, by przenieść do tego wymiaru młodzież w odpowiednim wieku do nauki w Akademii.

     - Kim są północni i dlaczego mają takie mściwe zamiary?

     - Z tego, co nam wiadomo, są to ludzie, którzy uchodzą za wrogów monarchii, buntownikami, rebeliantami. Mają przeróżne powody, by znaleźć się po tamtej stronie. – Położyłam dłonie na kolanach, a Christopher usiadł. – Kiedyś było to jedno z najpiękniejszych i najbogatszych królestw. Każdy jego zakątek nawet ten najmroczniejszy sprawiał zachwyt. Obecnie brat staje przeciw bratu. Często nie wiemy, kto będzie stał na polu bitewnym po przeciwnej stronie. Nie raz widziałem, z jakim trudem i rozpaczą walczą ze sobą.

     Opowiadał to wszystko z kamienną twarzą oraz niezwykłą pasjom. Nie mogłam odkryć, żadnej emocji, jaka w tamtym momencie nim władał. Było to niemal niemożliwe. Mogła jedynie snuć domysły. Dostrzegłam jedynie, że miał zaciśniętą w pięść lewą dłoń. Czy było to spowodowane złością, ą może odruchem, tego nie wiedziałam?

     - To przykre. – Przymknęłam na chwilę oczy. Czułam, jak mi się przygląda. – Moment, w którym kurz opada, a ty odkrywasz, że strzelał towarzysz broni. Nawet jeśli był nim kiedyś. – Otworzyłam oczy, napotykając jego spojrzenie, przez co lekko się uśmiechnęłam. – Ale co ja mam z tym wszystkim wspólnego? – Ciekawość dała górę.

     Chłopak westchnął.

     - Nie wiem, ale jesteś ważna. Szukałem cię od kilku tygodni z nadzieją, że zdążę przed Łowcami. Po drodze kilkakrotnie na siebie wpadaliśmy. Nigdy nie kończyło się to herbatką i ploteczkami.






Pamiętaj! Czytasz, Komentuj!

Mam nadzieję, że ten długo wyczekiwany rozdział wam się spodoba. Z góry przepraszam za jakiekolwiek błędy. Jestem tylko człowiekiem, więc mogłam przeoczyć kilka rzeczy. ;)

Pierwszy raz napisałam rozdział z taką ilością opisu, ale mam nadzieję, że wa to nie przeraziło i Mam nadzieję, że wam się spodobał i wyjaśnił kilka rzeczy.

PS. Ten rozdział na Wattpadzie był publikowany w 2. częściach.

Pamiętaj! Czytasz, Komentuj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz