niedziela, 25 czerwca 2017

Rozdział 5


Lucy



 Promienie słońc są niczym szczęście zwłaszcza w ciepły bezchmurny poranek nad morzem Gwenu. Fale delikatnie podmywały brzeg, a szum wody w połączeniu ze śpiewem ptaków był rozkoszą dla uszu.

     Rozsunęłam powieki tylko po to, by ujrzeć nieskażony niczym horyzont; nie spiesząc, się wstałam i otrzepałam ubranie z drobnego piasku delikatnego w dotyku, który połyskiwał złocistym odcieniem. Miałam go niemal wszędzie.

     Czułam dezorientację. Nie wiedziałam, gdzie się znajduję. Bryza morska przyjemnie chłodziła moje nagrzane ciało wystawione na promienie słoneczne. Powoli odwróciłam się na pięcie, by rozeznać się w położeniu, w jakim się znajdowałam. Za moimi plecami na wysokim wzgórzu wznosił się piękny pałac zbudowany z białego kamienia obrośnięty wszelaką roślinnością. Po jego murach wspinały się długie pnącza, a wieże z kopulastymi dachami były wzniesione w stylu renesansowym. Długie arkady* idealnie komponowały się na tle ozdobnych portali* i wykuszy*. Sama wielkość budowli była imponująca, to chyba był największy zamek, jaki w życiu dane było mi ujrzeć.

     Po kilku chwilach podziwiania budowli dostrzegłam schody wykute w litej skale prowadzące z plaży do zamku. Niepewnym krokiem podeszłam do nich i powoli oraz ostrożnie stąpałam po każdym schodku. Było ich setki. Nie musiałam mierzyć czasu, by stwierdzić, iż dojście do ich końca zajęło mi kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt minut. Miałam wrażenie, jak by nie miały końca.

     Stanęłam na wybrukowanej ścieżce, przy której stał niewielki budynek. Wydawał się prostą budowlą ale gdy zrobiłam kilka kroków naprzód, dostrzegłam, iż jest połączony z jednym ze skrzydeł pałacu. Zauważywszy prostokątne okno, podeszłam do niego i stanęłam na palcach, chcąc dojrzeć skarby skrywane przez pomieszczenie. Okazało się ono być częścią kuchni udekorowanej prostymi drewnianymi meblami. Odstąpiłam od muru i rozejrzałam się wokół. Miejsce wyglądało na opuszczone. Duży dziedziniec z ogromną marmurową fontanną pośrodku z wieloma zdobieniami wyglądającymi niczym róże i lilie przeplatające się z kwiatami, których gatunku nie umiałam zidentyfikować. Podeszłam do niej energicznym krokiem. Widząc szkarłatny kolor wody, serce zabiło mi mocnej. Ostrożnie rozejrzałam się ponownie wokół i niczego nie zauważyłam prócz stosami przewróconych wielkich wiklinowych koszy wypełnionych wysuszonymi kwiatami, które się wysypywały.

     Zerwałam się ze snu i gwałtownie usiadłam na twardym podłożu. Oparłam dłonie o ziemię i odchyliłam głowę do tyłu, wdychając świeże powietrze. Wszystko wydawało się byś takie realistyczne. To był pierwszy raz, gdy miałam taki sen. Nigdy nie miewałam koszmarów, z reguły nic mi się nie śniło, a jak już to tego nie pamiętałam. Tym razem było inaczej. Utkwił mi w pamięci każdy szczegół sennej wizji.

     Trzęsłam się, jak nigdy a moje serce galopowało niczym po kilku milowym biegu. W życiu nie doznałam czegoś takiego. Chaotycznie kręciłam głową w poszukiwaniu Christophera, ale jedynie dostrzegłam wypalone ognisko i moją torbę rzuconą przy ogromnym drzewie, pod którym wczorajszego wieczora siedziałam i niemal, że płakałam. Nigdy nie byłam odważną dziewczynką ale też nie bałam się, wszystkiego, co natrafiam na drodze. Nie uciekałam przed każdą mijającą osobą na ulicy. Uważałam, że życie jest za krótkie na popełnianie błędów, ale jakie ono by było bez nich?

     Gwałtownie wstałam i podeszłam do swojej torebki. Podniosłam ją, delikatnie otrzepałam z ziemi, źdźbeł trawy i liści pomieszanych z igłami drzew i przerzuciłam dłuższy pasek przez głowę i zajrzałam do środka w nadziei, że znajdę coś do picia czy przekąszenia. Nic nie jadłam od wczorajszego ranka, co dawało się we znaki. Czułam, jak lekko skręca mnie w żołądku ale było to do zniesienia. Niestety nie dostrzegłam nawet papierka po żadnym batonie lecz w moje ręce trafił telefon i zaplątany wokół niego wisiorek, który podarował mi Jon przed tym, jak kazał mi uciekać.

     Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam szybko mrugać powiekami, gdy poczułam, jak łzy zbierają się w moich oczach. Przez ostatnią dobę miałam mnóstwo chwil słabości, ale zaczęłam żyć nadzieją, że wszystko ułoży się dobrze. Musiało.

     Odplątałam błyskotkę i włożyłam do przedniej kieszeni spodni z nadzieją, że przyniesie mi szczęście i sprawi, iż odpowiedzi nareszcie nadejdą.

     Mimo że nigdzie nie widziałam Christophera, to wiedziałam, że nie zostawił mnie. Czułam, jego bliskość. Poza tym, gdyby mu nie zależało na moim życiu, nie narażałby swojego. Ale przecież w tym wszystkim musiało być drugie dno. Nie ma żadnej szansy, by tak nie było. Zawsze jest jakiś haczyk. Przecież mało kto robi cokolwiek bezinteresownie. To nie są już czasy pięknych słów i czynów, w których można było się zakochać niemal od razu, już nie ma tych nieśmiałych spojrzeń i uśmiechów do swej luby bądź lubego, a o romantycznych listach ciągnących się przez dziesiątki kart można już zapomnieć. Dzisiejsze czasy są połączeniem wszelkich uproszczeń. Mamy wszystko w zasięgu dłoni ale nie potrafimy tego docenić. Jest, to szuka, która została podarowana nielicznym.

     Czując, jak ktoś stoi za moimi plecami, odwróciłam się przodem do gościa. Przede mną stał nie kto inny jak Christopher. Jego czupryna była poczochrana, każdy włos stał w inną stronę, ale mimo to wyglądał naprawdę dobrze. Nie przypominał osoby zmęczonej, mimo iż spał ze mną na ziemi oraz wstał znacznie wcześniej. Przynajmniej tak przypuszczałam.

     - Gdzie byłeś? – spytałam podejrzliwie.

     - Sprawdzić nasze szanse na wydostania się z tego lasu jeszcze przed samo południem. – Przeczesał palcami prawej dłoni jasne włosy, lekko poprawiając ich ułożenie. – Mamy szanse, jeśli pójdziemy na północ, ale musimy się pośpie... - Przerwał, spoglądając na moją lewą dłoń. – Miałaś go cały czas przy sobie?! – warknął, zaciskając szczęką, po czym podchodzi do mnie i gwałtownie wyrywa mi z ręki telefon, po czym zaczyna coś robić, przesuwając palce kilkanaście razy po dotykowym ekranie. – Na szczęście jest zasięg.

     - Zapomniałam całkiem o jego istnieniu. – Przyznałam się i lekko zaczęłam skubać zębami dolną wargę.

     Jak mogłam być tak głupia, by zapomnieć o czymś ,co, jest moim uzależnieniem? Przynajmniej twierdziło tak wiele osób. Zawsze, gdy nie było telefony w zasięgu mojej ręki, zaczynałam panikować. Mimo iż okazywało się, że był pod jakąś poduszką czy w łazience nigdy nie sprawdzałam na początku tych miejsc.

     Chłopak zerknął na mnie z politowaniem, cicho prychnął i oddalił się na kilka metrów. Przyłożył telefon do ucha i zaczął szybko mówić do urządzenia, po czym milkł i znów nawijał. Nie rozumiałam nic z jego wypowiedzi. Mówił zbyt pośpiesznie i żywiołowo gestykulował, mimo iż rozmówca go nie widział.

     Bałam się. Bałam się niewiadomego. O czym tak burzliwie dyskutował?

Christopher po kilku minutach rozłączył się i podszedł do mnie z niewielkim grymasem na twarzy. Mimo że wyglądał wówczas uroczo, a zarazem pociągająco nie miałam czasu o tym rozmyślać. Za bardzo byłam zaaferowana faktem, iż od kilkunastu godzin znajdywałam się w środku jakiejś farsy. Jedna strona mocy chce mojej zagłady, a natomiast druga mnie porywa, twierdząc, że działa na rzecz mojego dobra.

     Wyraz twarzy chłopaka niewiele zdradzał, mimo grymasu na twarzy spowodowanym najprawdopodobniej przez mnie nie mogłam przewidzieć jego następnych poczynań czy odczytać choć by w połowie myśli, z jakimi pewnie się zmagał. Za krótko go znałam, by opracować tę technikę względem jego osoby. Był dla mnie zagadką, której odpowiedź chciałabym znać.

      Zielone oczy wpatrywały się w błękitne, czekając na jakikolwiek ruch. Wzięłam głęboki wdech i wykonałam towarzyszący temu wydech. Zapach drzew liściastych i iglaków był niesamowicie orzeźwiający. Pozwolił, chodźmy w małym stopniu oczyścić umysł.

     - Musimy dotrzeć do portu morskiego. Będzie na nas czekać statek, który zabierze nas do akademii. – mówił spokojnie, nie przestając się wpatrywać w moje oczy.

     - To z dwa dni drogi stąd...

     - Piechotą ale nie samochodem – wyszczerzył się chytrze. – Musimy wyjść z tego lasu niezauważeni przez Łowców.

     Spuściłam, wzrok wiedząc, że nie będzie to takie łatwe. Mamy do czynienia z bandą groźnych wojowników. Mimo iż dopiero kilkakrotnie miałam z nimi do czynienia, wiedziałam, że nie zahamują się przed zabiciem niewinnego. Zrobią to bez zastanowienia, nawet jeśli by to kosztowało życie jednego z nich.

     Dostrzegłam na jego knykciach świeże rany a na skórzanej kurtce kilka niewielkich przecięć materiału. Musiał dopiero walczyć co oznaczało, że kolejny raz narażał życie najprawdopodobniej przeze mnie.

     - Co się stało? – Chwyciłam jego lewą dłoń i delikatnie przejechałam kciukiem po jednej z ran. Nawet się nie wzdrygnął na ten gest. Jak by w ogóle tego nie poczuł. Powoli wysunął dłoń z mojego uścisku i przeczesał dłonią gęstą czuprynę.

     - Ktoś z naszej dwójki musiał wytropić i zatrzymać tych kretynów – zaśmiał się bez krzty wesołości. – Powinniśmy już ruszać.



~*~



     Przez las szliśmy kilka dobrych godzin, nim usłyszeliśmy warkot silnika, niemalże obok. Automatycznie przyspieszyliśmy i biegiem ruszyliśmy w stronę odgłosów wydawanych przez samochód. Wyszliśmy na parking umieszczony tuż przed barem leżącym w lesie. Przed nami stało kilka samochodów, ale tylko w jednym był uruchomiony silnik.

     W drewnianej knajpie paliły się światła i było widać tłum ludzi siedzący przy stolikach i opychający się pysznościami. Żaden z gości nie stał na zewnątrz, przez okna obite dookoła siatką przeciw wlatywaniu do środka owadów zauważyłam śmiejące się twarze. Na sam widok jedzenia czułam, jak skręca mnie w brzuchu ale wiedziałam, że nie ma na to czasu. W każdej chwili mogą się pojawić północni, a nie chcę po raz kolejny stawiać im czoła.

     Fortem chwycił mnie za rękę, powstrzymując przed stawieniem kolejnego kroku.

     - Idź do tamtego samochodu. – Wskazał palcem na pojazd z siedzącym za kierownicą nastolatkiem, który nie mógł mieć więcej niż siedemnaście lat. Jedyne co udało mi się dostrzec to długie brązowe włosy i nabierającą powoli masy sylwetkę. – od strony pasażera. – Nie wiedziałam co, kombinuje ale przytaknęłam skinięciem głowy.

     Jak najszybciej i najciszej podeszliśmy do srebrnego Nissana, stanęłam przy przednich drzwiach pasażera. Chłopak podniósł głowę, ukazując opaloną twarz z widoczną blizną na czole. Uśmiechnął się do mnie, zaczął ruszać ręką, po czym szyba od mojej strony, zaczęła opadać.

     - W czymś ci pomóc? – Uniósł brew i uważnie mi się zaczął przyglądać.

     Wyraźnie widziałam przez szybę za chłopakiem, jak Chris podchodził do drzwi kierowcy i szybko je otworzył. Gdy szarpnął za klamkę, brunet odwrócił się, ale nie zdążył odpowiednio zareagować gdyż został mocno chwycony za materiał koszulki, a zaraz potem wyrzucony z auta na ziemię ubitą przez koła różnych pojazdów. Słyszałam odgłos krzyku bólu oraz uderzenia o coś twardego.

     - Wsiadaj! – krzyknął władczo Christopher.

     Bez mrugnięcia wykonałam jego polecenie. Serce waliło mi jak oszalałe, a oczy błądziły niemal wszędzie. Blondyn wyjechał z parkingu i ruszył wzdłuż wyjeżdżonej drogi prowadzącej do knajpy. W lusterku zewnętrznym widziałam, jak poszkodowany brunet podnosił się, otrzepując ubranie i krzyczał coś niezrozumiałego, wymachując rękoma w powietrzu.

     - Wież, że mogłeś go zabić?! – krzyknęłam, uderzając ręką o siedzenie.

     - Nic mu się nie stało. Najwyżej się trochę poobijał.

     - Ale mogło mu się coś stać.

     - Nie potrzebnie histeryzujesz! – zaśmiał się pod nosem, na co wywróciłam oczami.

     - Jesteś okrutny. – Pokręciłam głową i oparłam ją o zagłówek.

     - Tak bywa kochanie. – Wyszczerzył zęby w uśmiech.

     Gdy wyjechaliśmy z lasu, ukazało nam się małe miasteczko, którego drogi były niemal puste. Samochody stały przy krawężnikach lub na pobliskich parkingach, a jego mieszkańcy stali w kolejkach w sklepach spożywczych bądź po prostu pracowali.

     Mijaliśmy szeregi sklepów czy kawiarni, domki jednorodzinne w zróżnicowanych stylach architektoniczny, poczyniwszy od split levep* poprzez Georgia* oraz colonia*, prairie* i secesyjny. Miasteczko miało swoją bogatą historię ukrytą w ścianach wielu budynków tak bardzo różniących się od siebie, lecz zapewne pełną niezwykłych bądź przeraźliwych momentów.

     - Po prostu jedź – mruknęłam ze wzrokiem utkwionym w obrazie ukazanym za szybą.

     Przypominały mi się wycieczki poza miasto na różne uroczystości pobliskich miasteczek czy wypady na tak zwane przez wuja integrowanie się ze sztuką i kulturą. Uwielbiałam chodzić z nim po muzeach czy starych bibliotekach. Poznawać nowych ludzi i odkrywać nieodkryte, sprawdzać się na różnych płaszczyznach wiedzy i swojej wytrzymałości, która nie raz była potrzebna do przetrwania. Zawsze wykorzystywałam nasze wyprawy, jako czas, w którym mogłam dowiedzieć się coś o swoim pochodzeniu, ale szło to na marne, mimo iż się nie poddawałam. Odkąd pamiętam, byliśmy tylko we dwoje, żadnej innej rodziny, krewnych, którzy mogliby cokolwiek mi zdradzić. Tylko nasza dwójka.

     Gdy mijaliśmy tabliczkę z napisem do zobaczenia, zamknęłam oczy z nadzieję, że gdy je tylko otworze to wszystko okaże się jednym wielkim koszmarem.






Pamiętaj! Czytasz, Komentuj!


Wiem, że dawno nie było rozdziału ale mam nadzieję, że ten wam wynagrodzi tak długą przerwę. Zbliża się koniec roku szkolnego co za tym idzie? Egzaminy zawodowe i poprawianie ocen. Jako że oceny mam już wystawione a egzamin 20. 06. postanowiłam przelać wszystkie emocje na papier i w końcu wsiąść się za dokończenie rozdziału. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Ma 2000 słów i legendę poniżej. ;)

LEGENDA

oArkada - element architektoniczny składający się z dwóch podpór (kolumn, słupów lub filarów), które zostały połączone u góry łukiem.

oPortal - ozdobne architektoniczne obramienie drzwi wejściowych (czasami też wewnętrznych) w kościołach, pałacach, ratuszach, bogatszych kamienicach.

oWykusz – fragment budynku o rzucie poziomym w kształcie prostokąta, wieloboku lub części koła, występujący z lica ściany zewnętrznej, nadwieszony powyżej parteru na wysokości jednej lub kilku kondygnacji.

oSPLIT LEVEL - To styl współczesny, wykreowany tak, aby w domu rozdzielić pewne funkcje życiowe takie, jak spanie czy też przyjmowanie gości. Split level to wielopoziomowa odmiana ranchu.

oStyl ten powstał w latach pięćdziesiątych. Na dolnym poziomie (lower level) z reguły znajduje się pokój rodzinny, często z kominkiem oraz garaż. Na poziomie średnim, do którego wiodą drzwi wejściowe znajduje się pokój gościnny, jadalnia i kuchnia, a na poziomie najwyższym - sypialnie.

Domy te zazwyczaj nie posiadają pełnych piwnic oraz strychów.

oGEORGIAN - Nazwa pochodzi od imienia krolów angielskich i oznacza dom w stylu georgiańskim.

Jest to styl, który na kontynent amerykański przybył z Anglii i dominował w koloniach brytyjskich w XVIII wieku. Domy te budowano z cegły. Są one symetryczne i eleganckie.

Dwu lub trzykondygnacyjne, budowane na planie prostokąta, w kształcie sześcianu, z dwoma dużymi kominami, wąskimi oknami i skromnym wejściem frontowym, bez elementów dekoracyjnych, które charakteryzowały późniejsze domy w stylu georgiańskim.

Zwykle drzwi wejściowe znajdują się w środku fasady.

Prawie zawsze na drugim piętrze znajdował się rząd pięciu okien.

oCOLONIAL - Jest to jeden z najstarszych i najbardziej różnorodnych stylów w Ameryce.

Wywodzi się głównie z Holandii i Niemiec, skąd w początkach XVII wieku przybywali pierwsi emigranci, osiedlając się w dolinie rzeki Hudson i w Pensylwanii.

Domy w stylu kolonialnych są drewniane, okładane poziomo deskami lub gontem, ewentualnie wykorzystywano okładziny ceglane. W projektach droższych nadal operowano bardzo skromnym, prostym detalem o klasycznych proporcjach

Domy te są przeważnie dwupiętrowe, prostokątne, ze spadzistym dachem, poddaszem i piwnicą.

Sypialnie ulokowane są zazwyczaj na górze, stanowiąc powierzchnię mieszkalną tak samo dużą, jak dolne piętro, gdzie mieści się salon, kuchnia i jadalnia. Charakteryzuje go symetria całej fasady, najczęściej z centralnie usytuowanym wejściem i równo rozmieszczonymi oknami.

oPRAIRIE - Powstanie tego stylu przypisuje się w dużej mierze Frankowi Lloyd Wright, jednemu z najbardziej innowacyjnych architektów.

The Prairie Style pojawił się w 1900 roku i osiągnął największą popularność około 1915 roku. Większość domów w tym stylu posiada centralnie umieszczony kominek, aby rozdzielić wejście, jadalnię i salon.

Styl ten charakteryzują silne poziome linie architektoniczne. Bardzo przestrzenne wnętrza, różnorodność kształtów i form geometrycznych, wielkie okapy dachów, kolumny i niskie ściany czynią taki dom bardzo atrakcyjny wizualnie...



Pamiętaj! Czytasz, Komentuj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz