wtorek, 26 grudnia 2017

Rozdział 6


Lucy



     Szum fal i odgłosy wydawane przez mewy, rozmowy czy łodzie upewniły mnie w przekonaniu, że dotarliśmy bez szwanku do portu. Powoli uniosłam powieki, przymrużając oczy niemal od razu, chcąc przyzwyczaić się do złotych promieni słońca przebijających się przez chmury wyglądających niczym struny harf. Przypominało to szczęście przeznaczone wszystkim osobą podziwiającym ten obłędny widok.

     Zimna szyba chłodziłam mój nagrzany policzek, dawała ukojenie. Poprawiłam swoją pozycję na fotelu i się wyprostowałam. Ujrzałam widok z zacumowanym do brzegu wszelakiego rodzaju jachtami i łodziami. Moje usta mimowolnie wykrzywiły się w lekki uśmiech. Płynęłam łodzią tylko raz, jak byłam mała i to z Jon'em. Miałam może z pięć, sześć lat. Na początku bałam się niesamowicie, ale po kilku chwilach, gdy oddalaliśmy się od lądu, wszystko mijało, a ja bawiłam się jak nigdy. Tworzyliśmy co rusz to nowe historie o syrenkach i potworach czyhających w najciemniejszych czeluściach oceanu na swoją ofiarę. Nigdy do końca nie byłam normalnym dzieckiem, ale sprawiło to, że wyróżniałam się w tłumie. Lecz kto tak naprawdę chce być osobą przeciętną, niewidzialną?

     - Jesteśmy na miejscu.

     Christopher wysiadł z samochodu, nawet nie zawracając sobie głowy wyciągnięciem kluczyków ze stacyjki.

     Jakby nigdy nic ruszyłam w ślady chłopaka. Chwyciłam swoją torbę leżącą na dywaniku samochodowym, przerzuciłam przez głowę i trzasnęłam drzwiami od pojazdu tak głośno, że spokojnie mogłoby zbudzić umarłego. Chris mocno chwycił moją dłoń i szarpnął, pociągając za sobą.

     - Co ty wyprawiasz?! – krzyknęłam, zatrzymując się i próbując wyrwać nadgarstek z jego żelaznego uścisku. Coś mi mówiło, że pozostawi po sobie ślad.

     - Błagam, tylko nie mów, że znów zaczynasz tę śpiewkę – zajęczał z grymasem na twarzy. Miałam już coś powiedzieć, lecz widząc jego surowe spojrzenie, zrezygnowałam z tego pomysłu. – Musimy szybko dotrzeć na pokład.

     - Wiem, ale puść mój nadgarstek. To boli – odezwałam się spokojnie, mimo iż w środku cała krzyczałam.

     - Niech ci będzie, ale nie zgub się.

     Blondyn odwrócił się i ruszył szybkim krokiem przed siebie w stronę Mariny. Próbując za nim nadążyć, niemalże biegłam, prowadząc wewnętrzną walkę. Jedna strona mnie chciała krzyczeć, by zwolnił, ale za to druga mówiła, bym nie dała mu tej satysfakcji. Patrząc na wszystko z trzeciej perspektywy, jeśli się zgubię, to będzie wyłącznie jego winna.

     Podążając śladem Christophera, dotarłam do Mariny, na której było znacznie więcej osób różnej masy i rasy. Wody oceanu otaczały nas ze wszystkich stron. Przez taflę można było ujrzeć skarby kryte przez dno oraz ryby pływające przy pomostach. Przypominało to małą podwodną metropolię, na której widok uśmiech mimowolnie pojawiał się na twarzy.

     Biegnąc, próbowałam w tłumie nie zgubić blond czupryny chłopaka, która znikała mi co jakiś czas z oczu. Co jakiś czas obijałam torbą o jakiegoś przechodnia, co skutkowało wrogimi spojrzeniami ciśniętymi w moją stronę. Gdy uderzyłam o coś dużego i lekko galaretowatego upadłam z przyspieszonym biciem serca. Przez krótką chwilę byłam zdezorientowana i wystraszona. Uniosłam niepewne głowę, by zobaczyć swoją przeszkodę, okazało się, iż kolizję miałam z mężczyzną przykrości. Jego koszulka z krótkim rękawem była cała mokra, jak i spodenki.

     Zaczęłam się podnosić, otrzepując ubranie z piasku nagromadzonego na pomoście. Nie wiedziałam, czy uda mi się znaleźć Christophera, nie wiedziałam, jak to zrobię a przede wszystkim obawiałam się jego reakcji. Miałam się trzymać blisko. Przecież sama tego chciałam. Zaczynałam sądzić, że czasem powinna ugryźć się w język bądź przemyśleć niektóre rzeczy nim coś powiem.

     - Uważaj, jak łazisz dziewucho! – wrzasnął facet, czerwieniąc się na okrągłej buzi niczym burak.

     - Przepraszam – wymamrotałam, omijając mężczyznę.

     Po kilku krokach stanęłam na palcach, by mieć lepszy widok na zgromadzonych tu ludzi. Niestety nic to nie dało. Wiele osób było znacznie wyższych ode mnie. Zaczęłam kręcić się wokół własnej osi, wypatrując czegokolwiek, co by mogło posłużyć jako podwyższenie.

     Zaledwie kilka metrów dalej zauważyłam drewnianą skrzynię, na której mogłabym stanąć. Zaczęłam przepychać się między spoconymi, wysmarowanymi balsamami czy ociekającymi słoną wodą ludźmi, by tylko dotrzeć do celu. Ostrożnie stanęłam na mokrej skrzyni i zaczęłam wspinać się na czubki palców.

     Wiele czupryn było jasnych, ale żadna nie przypominała mi fryzury czy nawet samej głowy Christophera. Nie mogłam go znaleźć. Bałam się tego, co może się wydarzyć, jak go nie znajdę. Życie jest trudne, ale jednak dojście do mety wymaga wysiłku.

     - Miałaś się trzymać blisko mnie!

     Przede mną niczym wkurzony duch wyrósł Christopher. Jego oczy mimo koloru nieba płonęły żywym ogniem gniewu. Widząc mocno zaciśniętą szczękę i niemal, że białe knykcie od zaciskania pięści zrobiłam odruchowo krok do tyłu i z pluskiem wpadłam do wody.

     Czułam, jak otacza mnie z każdej strony. Próbowałam machać rękoma i nogami we wszystkie kierunki, by tylkomuc wynurzyć się, ale to nie pomagało. Słona ciecz wpływała mi do buzi, a oddech stawał się znacznie cięższy i było mi trudno nabierać powietrza, gdy chlapałam wodą na wszystkie strony, nie czułam gruntu pod stopami, a część głowy z trudem udawało mi się utrzymać na powierzchni.

     Silne ramiona otoczyły mnie wokół talii niczym żelazna zbroja. O dziwo czułam się bezpiecznie i przestałam nieudolnie się ratować. Wiedziała, że nic mi nie będzie.

     Czułam szarpania, kilka lekkich uderzeń i to jak całkowicie zostałam wyjęta z oceanu. Byłam cała przemoczona, miałam ciężki oddech i robiłam się senna. Od ponad doby chodziłam na najwyższych obrotach. Moje życie przewróciło się do góry nogami, a zmęczenie zaczynało dawać górę.

     Miałam rozmazany obraz przed oczami a dźwięki dochodzący do mnie, był stłumiony. Widziałam, jak Christopher ruszał ustami, ale nie docierał do mnie jego głos. Powieki zaczęły mi ciążyć, aż do momentu, gdy pochłonęła mnie całkowita ciemność.



~*~



     Miękki puch otaczał mnie z każdej strony. Czułam się, jak bym wirowała w powietrzu, a chmury delikatnie muskały moją skórę. Błogą ciszę przerywały uderzające o blachę strumienie wody. Powolne kołysanie sprawiało, iż sen na nowo pochłaniał mnie do krainy spokoju i marzeń. Ciemna powłoka przyciągała mnie na nowo, a bezdźwięk idealnie współgrał z magiczną otoczką spokoju, bym na nowo mogła otoczyć się snem.

     Szum fal oceanu i melodyjne uderzenia kropel deszczu o szybę powodował, że powieki kryjące moje oczy delikatnie i powoli się uniosły.

     Jasne barwy kremów przeplatały się z ciemnymi powierzchniami drewnianych mebli, które ozdabiały pomieszczenie. Biała aksamitna pościel, w której byłam niemal, że zanurzona otaczała mnie ze wszystkich stron. Zdezorientowana podniosłam się do siadu, a dłonią przejechałam po śnieżnych powierzchniach materiału. Mój wzrok błądził po całym pokoju, w którym się znajdywałam. Zatrzymałam się na bulaju po prawej stronie kadłuby.

      Zerwałam się z łóżka i w mgnieniu oka popędziłam do niewielkiego okrągłego okna. Wspięłam się na czubki palców, by móc lepiej dojrzeć skarby kryjące się za szybą.

     Wody oceanu rozciągały się po sam horyzont, za którym kryły, się skarby lądów. Spokojne wody pozwalały promieniom słońca tańczyć gładkiej tafli powierzchni wód.

     Nie wiedząc, co się dzieje, gdzie jestem, co teraz morze się zdarzyć, gwałtownie odsunęłam się od bulaju i skierowałam, się w stroję brązowych drzwi umieszczonych naprzeciw okna.

     Mijając lustro powieszone na ścianie dwa kroki od wrót będących moim celem dostrzegłam, że moje włosy sterczą na wszystkie stron, a wcześniej przemoczone ubranie miało na sobie kilka brudnych plam. Na fotelu obitym brązową tkaniną stojącym pod zwierciadłem leżała moja torba, która z każdą chwilą zaczynała wyglądać coraz gorzej.

     Wyszłam na zimny korytarz pokryty metalami ozdobionymi powłoką białej farby. Prowadził do schodów, nad którymi przymocowane do ściany były złote poręcze wyglądające jak winiące się gałęzie pełne kwiatów i liści. Wspięłam się po schodach pokrytych ciemnym marmurem, jak i podłogi korytarza. Stąpałam cicho i delikatnie nie chcąc przypadkiem zamalować osób będących na pokładzie. Nie wiedziałam z kim mam do czynienia.

     Szklane drzwi na niespodziewanie wyrosły przede mną. Chwyciłam srebrny uchwyt i pociągnęłam wrota w prawą stronę, przesuwając je po metalowych prowadnicach. Chłodny wiatr musnął moją twarz, niosąc ze sobą morską bryzę. Chcąc choć trochę się przed nią ochronić, odwróciłam głowę w lewą stronę.

     Christopher stał tyłem do mnie, opierając się rękoma o metalowe barierki rozciągające się dookoła jachtu. Wiatr miotał jego włosami na wszystkie strony, ale wydawał się tego nie zauważać. Mimo skórzanej kurtki zarzuconej na ramiona wyraźnie widziałam, jak jego mięśnie się napinają. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy było stwierdzenie, że pewnie wyczuwa moją obecność.

     Zrobiłam kilka kroków w przód i przy ścianach łodzi szłam w stronę chłopaka, obserwując niczym jastrząb każdy jego ruch. Przypominał żywy posąg stworzony do podziwiania przez zwykłych śmiertelników.

     - Dobrze, że już wstałaś. – Christopher odwrócił się do mnie przodem. – Będziesz mogło zobaczyć, jak przekraczamy barierę. – mówił powoli, wyszczerzając zęby w śnieżnobiały uśmiech.

     - Jak się tu znalazłam?

     - Wyłowiłem cię z wody i przeniosłem tu, gdy zemdlałaś... - uderzenia dzwonu rozbrzmiały na całym jachcie, a Christopher spojrzał na mnie z błyskiem w oku. – Podejdź i złap się barierki. Uwierz, nie pożałujesz.

     W pewnym momencie życia wszystko się zmienia, wchodzimy w jego nowy etap i zaczynamy nową przygodę, robiąc ogromny krok ku przyszłości. Ten moment właśnie zachodzi w moim życiu. W ciągu doby wielokrotnie mogłam zginąć i znalazłam się pośrodku wojny prowadzonej przez światy i istoty, o których istnieniu nie miałam pojęcia.

     Zacisnęłam dłonie na metalowych rurkach i niepewnie zerknęłam na chłopaka, który wpatrywał się we mnie z błyskiem w oku. Błękitne oczy spoglądały w zielone, chcąc z siebie nawzajem, jak najwięcej wyczytać.

     Christopher stanął za mną, chroniąc mnie swoim ciałem, ciałem, z którego emitowało niewiarygodne ciepło. Ciarki raz po raz przechodziły mi po plecach, sprawiając, iż niespodziewanie się wzdrygałam.

     - Co teraz będzie? – szepnęłam.

     - Teraz przekroczymy barierę i zaprowadzę cię do dyrektor Woodland – mówił z niewiarygodnym spokojem i jeszcze większą obojętnością. Mogłoby się wydawać, że przerabiał ten temat Tysiące razy.

      Dziób jachtu uderzył o niewidzialną dla łuckiego oka ścianę, która po kilku sekundach rozbłysła tysiącami kolorów. Te szlacheckie odcienie mieniły się na całej długości. Światło rozciągało się niczym echo czy fale na jeziorze po wrzuceniu do wody kamienia. Widok chwytał za serce i sprawiał, że chłonęłam go całą piersią.

     - Bariera chroni Akademię przed wtargnięciami Łowców czy zagubionych żeglarzy. Kiedyś sztormy kierowały w to miejsce rybaków, niestety wiele z nich po powrocie na stały ląd było uważane za obłąkanych. W czternastym wieku jeden z nich dotarł do Francji. Ówczesny król Filip zaalarmowany zagrożeniem wysłał wojska przeciw nam. To była istna rzeź ludzie, których do tej pory chroniliśmy przed istotami cienia czy łowcami stanęli przeciw nam. Gdy wszystko dobiegło końca, królowa wezwała Starych Magów i Szklane Siostry by stworzyli Farimę. Co roku podczas święta słońca jest wzmacniana bariera. – Christopher z niezwykłą pasją i siłą wyczuwalną w zmieniającej się co rusz barwie głosu opowiadał historię swoich przodków. W tak niewielu słowach było tak wiele odwagi i emocji.

     Silniki ruszyły całą na przód, pokonując Farimę. Wrażenie było, jakby przechodzić przez strumień wód wodospadu tylko zamiast przemoczonych ubrań jest osad z mieniącego się pyłu.

     Ciemne chmury i burzliwe fale zapowiadające nadchodzący sztorm zmieniło się w przyjemnie grzejące słońce oraz spokojne i niemal, że idealnie przejrzyste wody. Słońce powoli chowało się za horyzontem, ukazując swoje migoczące barwy czerwieni, pomarańczy i żółci. Wyglądało to, jakby malowano nimi po całym niebie, tworząc najwspanialsze arcydzieło. Vincent Van Gogh powiedział tuż przed śmiercią „Smutek będzie trwał wiecznie"; w takich chwilach jak ta wiem, że się mylił.

     Przed nami rozciągał się ląd. Strome klify wyspy zderzały się z falami swobodnie uderzającymi o przeszkodę. Złoty piasek zachęcał do odpoczynku i rozmarzania a gęsto posadzone drzewa, tuż zza nim zapewne tworzyły przyjemnie chłodzące cienie.

     Jacht kierował się do groty mieszczącej w klifie, na którego szczycie można było dostrzec pałac otoczony bujną roślinnością zauważalną już milę od brzegu.

     - Wow – szepnęłam, pochłaniając cały widok pełnymi garściami.

     - Wiedziałem, że ci się spodoba – oznajmił z samo zadowoleniem.

     - Skąd? – odwróciłam się do Christophera, lekko marszcząc czoło.

     - Za każdym razem, gdy widzę ten widok, równie mocno mnie zachwyca. To jest jedyna rzecz w moim życiu, która mi się nie nudzi, która jest stała.

     Jest jakiś inny. Sądziłam, że jak tylko mnie zobaczy, będzie kpił złością, ale nic takiego nie miało miejsca. Jest dziwnie miły i spokojny. Może za tym coś się kryje?

     - Spójrz na wodę – kontynuował.

     Lekko zdezorientowana obróciłam się przodem do barierki i wychyliłam. Ławice kolorowych rybek sunęły się w różne strony. Jedne płynęły z prądem, a inne stawiały mu czoła. Barwy i wzory na ich grzbietach wyglądały jak arcydzieło stworzone za pomocą pędzli wielkich artystów.

     - To jest niesamowite! – zaśmiałam się, czując, jak wiatr miota moje włosy na wszystkie strony. – Takie widoki powinny być zakazane! Są zbyt piękne!

     Wyprostowałam się, wygładzając włosy. Schowałam za ucho kosmyk splątanych loków i odchyliłam głowę. Spojrzałam na obłoczki chmur, przypominające kawałki waty sunące powoli tworząc co rusz to nowe kształty.

     Marzyłam o tym, by Jon mógł zobaczyć to wszystko. Byłby zachwycony widokami.

     - Mogę cię o coś zapytać? – spojrzałam niepewnie na chłopaka.

     - Tak jestem singlem...

     - Nie o ty mi chodziło – przerwałam mu lekki zdziwiona.

     - W takim razie żałuj. – zaczął, poruszając brwiami. – Jestem świetnym wojownikiem, mam genialne poczucie humoru, zniewalający uśmiech – zaczął wyliczać na palcach, a ja tłumiłam śmiech. – no i jestem mega przystojny.

     - A do tego bardzo skromny – zaśmiałam się, kręcąc głową.

     - Ktoś musi.

     - Chciałam wiedzieć, dlaczego mnie tu przywiozłeś i czemu mam się spotkać z jakimś Woodland.

     - Jest to dyrektorka szkoły, a zarazem członek rady królewskiej.

     - Och! – krzyknęłam zaskoczona. – Nie miałam pojęcia.

     - Nie da się ukryć.

     W tym chłopaku było coś tajemniczego, niezwykłego, jak i groźnego. Niektóre jego czyny mówiły, że powinnam się go bać, ale za to inne przeczyły tej teorii. Miał kilka twarzy, tą dobrą, jak i złom, jak każdy człowiek.

     Promienie słońca zaczęły słabnąć i znikać z chwilą, gdy wpływaliśmy do ciemnej jaskini. Jedynym źródłem światła były lampy oświetlające pokład jachtu. Surowy, chropowaty kamień otaczał nas zewsząd, chłodząc nas zewsząd. Woda zostawiała mokre ślady, spływając po ścianach, przynosząc na myśl fontannę ścienną.

      Wraz z całkowitym wpłynięciem do wnętrza jaskini z hukiem opadła metalowa brama wykuta z ciężkiego żelaza i grubych prętów. Delikatne fale uderzały o ściany wnętrza, tworząc delikatne odgłosy szumu. Wiatr ze świstem tańczył między nami, tworząc wraz z szumem fal niepowtarzalną melodię, która mogłaby nieść duszę prosto do bogów.

      Pozłacane pochodnie przytwierdzone do idealnie wypolerowanych kamiennych filarów, które zostały oplecione winoroślą i kwiatami najróżniejszych gatunków niespodziewanie zaczęły samoistnie rozpalać, tworząc przyjemne dla oka oświetlenie. Kolumny stały wzdłuż ścian, tworząc niepowtarzalny mroczny klimat, a zarazem otoczkę spokoju i przyjemny widok dla oka.

     Gdy minęliśmy zakręt, którego tak naprawdę nie zauważyłam, rozciągnęła się przed nami ogromna przestrzeń, w którą została wbudowana niewielka drewniana marina mieszcząca się we wnętrzu jaskini. Przycumowane do niej były: jachty, łódki, żaglówki i skutery wodne. Niemalże pośrodku było wolne jedno miejsce, ku któremu się kierowaliśmy.

     - To jest niesamowite – szepnęłam do siebie, rozglądając się wokół, chcąc zapamiętać każdy szczegół.

     Chropowate ściany mieniły się pod wpływem oświetlenia, które delikatnie odbijało się od idealnie przejrzystej wody. Wychyliłam się przez barierkę, chcąc odkryć skarby skrywane przez dno jaskini. Jasny piasek wyglądający na drobny leżał między kolorowymi kamykami. Przyglądając się cudom, mogłam dostrzec, jak pojedyncze z nich powoli zmieniały swoje barwy.

     - Są to Kamienie Wspomnień przez niektórych nazywane Kamieniami Życia. Legenda głosi, że w ścianach kryje się ich miliony i co chwilę powstają nowe a w noc przesilenia letniego z pąków, które nie rozkwitły, wylatują przebudzone wróżki i obdarowują królową spojrzeniem – spojrzałam na Christophera ze zdziwieniem. Jakoś nie chciało mi się wierzyć w jego słowa. - Ponoć przez kilka chwil może obserwować wybraną przez siebie osobę. Wiesz coś jak oglądanie telewizji, ale zawias pilota masz wielki świecący kamień – zaśmiałam się na jego słowa.

     - Brzmi ciekawie, ale chyba coś kręcisz.

     - Nie wszystko musi być udowodnione, by w to wierzyć. – Wzruszył ramionami.

     - Ale jednak łatwiej jest wierzyć w coś, co ma uzasadnienie niż w to z jego brakiem. – upierałam się przy swoich racjach.

     Jacht zaczynał cumować przy swoim miejscu, aż silniki zgasły. Zrobiło się dziwnie cicho.

     - Chodź. – Christopher delikatnie dotknął mojego ramienia i ruszył w stronę wyjścia z łodzi.

     Ruszyłam tuż za blondynem. Poczułam dziwną ulgę, gdy stanęłam na drewnianym podeście mariny. Wysoki, szczupły mężczyzna o czarnej, jak chabry czuprynie stał przy Christopherze, mówiąc do niego zbyt cicho, bym mogła cokolwiek zrozumieć. Podeszłam do nich bliżej, ale gdy zauważyli, że się zbliżam zamilkli.

     - Nie chciałam wam przeszkadzać – zmieszałam się przez ich zachowanie. - Kontynuujcie.

     - Nie przeszkadzasz. – Szatyn odezwał się aksamitnym głosem, spoglądając na mnie ciemnymi niczym noc oczami. – W sumie musimy się spieszyć. Dyrektor już was oczekuje... a zwłaszcza ciebie.

     Przytaknęłam na słowa mężczyzny. Christopher bez zbędnych ceregieli ruszył przodem w stronę tunelu wykutego w skale. W ciszy szliśmy śladami blondyna. Czułam się dziwnie spokojne.

     Krocząc korytarzem, miałam wrażenie, że chropowate ściany przybliżają się do siebie. Tunel był dziwnie jasny. Nie mogłam dojrzeć źródła światła, wyglądało to tak, jakby go nie było.

     Christopher zatrzymał się przy dwóch mężczyznach, ubranych na czarno i widocznie uzbrojonych. Ciężkie byty, szeroki pasek z przymocowanymi ostrzami i chyba pistoletem — nie byłam pewna. Wszyscy czworo skinęli głowami w geście porozumiewawczym, a zaraz po tym groźnie wyglądający strażnicy z niezwykłą precyzją i zgraniem odwrócili się do nas tyłem. Stali po obu stronach ciężkich metalowych drzwi umieszczonych w skale. Zaczęli coś wystukiwać w dotykowe ekrany, rozbrzmiały pikania i urządzenia cofnęły się w głąb ściany, by mogło je zastąpić kolejne. Oboje z idealnym wyczuciem czasu przyłożyli kciuki do grubej igły, by przebić skórę.

     Zdezorientowana spojrzałam na Christophera i delikatnie szturchnęłam go ramię. Chłopak zerknął na mnie i powiedział:

      - Drzwi otwierają się jedynie poprzez rozpoznanie krwi. – Zmarszczyłam brwi. – Nasza krew ma trochę inną strukturę od tej ludzkiej. Mamy w sobie cząstkę smoczej krwi.

     - To jest niemożliwe. Smoki nie istnieją. To postać fikcyjna.

     - Świat, jaki znasz nie jest nawet połową tego co odkryjesz.

     Niespodziewanie drzwi wydały odgłosy pozesuwanych zębatek zamków. Metalowa powłoka zaczęła się otwierać i przesuwać w lewą stronę chowając się w skale. Gdy przechodziliśmy przez futrynę, mogłam dostrzec grubość metalu, jaki chronił te dwie strony. Miały co najmniej dziesięć cali grubości.

     Po drugiej stronie muru stało również dwóch mężczyzn ubranych identycznie do swoich poprzedników. Przypominali żywe posągi. Klatka piersiowa ledwie dostrzegalnie unosiła się i opadała. Równocześnie skinęli głowami Christopherowi oraz naszemu kapitanowi. Moi towarzysze odpowiedzieli im tym samym.

     Znaleźliśmy się przy brukowanej drodze otoczonej lasem, obok której stał czarny samochód terenowy z czterema splatającymi się obręczami tworzącymi logo Audi. Rozpoznałam symbol jedynie dlatego, że Jon miał auto ten firmy. Było zapewne znacznie starszy od tego modelu samochodu, ale uczył mnie prowadzić właśnie za kierownicą tamtego staruszka.

     - Kolejna przejażdżka? – Uniosłam brwi i spojrzałam na Christophera kierującego się do samochodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz